poniedziałek, 30 września 2013

"Pan" Emma Becker

źródło
Tytuł: Pan
Autorka: Emma Becker
Wydawnictwo: Bukowy Las
Stron: 416

"Ellie, dwudziestolatka, studiuje i mieszka z rodzicami w Paryżu, wiodąc  beztroskie życie do dnia, kiedy spotyka Pana, dwukrotnie od niej starszego żonatego chirurga. Ich związek, początkowo rozwijający się tylko za pośrednictwem Facebooka i SMS-ów, bazujący na zamiłowaniu obojga do libertyńskiej literatury erotycznej, przenosi się do obskurnego pokoju w hotelu przy placu Pigalle. Tam bez żadnych ograniczeń kochankowie zgłębiają rozkosze seksualnej namiętności. Po serii potajemnych wtorkowych spotkań w hotelu i przelotnych rozmów telefonicznych Ellie przeżywa miesiące gorączkowego oczekiwania na Pana, namiętne zniewolenie, z którego bezskutecznie będzie się starała wyzwolić." źródło

Choć książka "50 twarzy Greya" zapoczątkowała modę na powieści z lekką (i mniej lekką) nutką pikanterii, już dawno przełamałam stereotypy w swojej głowie - to, że stoją na jednej półce w księgarni, wcale nie musi oznaczać, że są takie same. Choć "Grey" zbiera raczej negatywne recenzje, inne powieści z tego gatunku wcale nie są skreślone - sama przekonałam się o tym niejednokrotnie, choćby dzięki Megan Hart. "Pan" zapowiadał się naprawdę znakomicie. Recenzje, choć nieliczne, były zgodne - powieść jest znakomita. Cóż takiego jest w debiucie Emmy Becker, że bije konkurencje na głowę?

Ellie to młodziutka studentka, która jest osobą co najmniej nietypową. Mieszka z rodzicami w pięknym Paryżu, a większość czasu spędza w domu lub na spotkaniach ze znajomymi, ponieważ na jej uczelni trwa strajk. Spodziewacie się pewnie, że Ellie jest szarą myszką? Pudło! Super popularną cheerleaderką? Też pudło! Kim jest więc Ellie? Znudzoną dziewczyna, zafascynowaną klasyką literatury erotycznej. Osobiście uważam ją za dość rozpuszczoną młodą damę - obnosi się ze swoją przedziwną pasją i nic sobie nie robi z napominań matki. Jedno trzeba jej przyznać - jest postać nadzwyczaj rzeczywistą. Nic jednak dziwnego, nie jest przecież tajemnicą, że Emma to Ellie, a Ellie to Emma...

Wszystko zaczyna się właśnie przez matką dziewczyny. Kobieta niefortunnie wspomina o przyjacielu wujka Ellie, który jest chirurgiem i... fascynują go dokładnie te same książki, co naszą bohaterkę. Typowa studentka puściłaby taką uwagę mimo uszu i udała na kolejną imprezę w akademiku. Nie muszę chyba wspominać, że Ellie, absolutnie nie jest typowa? Pisze, więc do tajemniczego "Pana", a ich rozmowy z czasem stają się coraz bardziej odważne. Jest tylko kwestią czasu, kiedy przerodzą się w niebezpieczny romans, z którego dziewczyna nie będzie potrafiła się tak łatwo wyplątać.

Warto wspomnieć tutaj o tytule - wbrew moim przypuszczeniom oznaczał on coś innego, niż może się wydawać. "Pan" nie oznacza bowiem pana, władcę (choć w zasadzie Ellie została całkowicie otumaniona, więc i takiej analogii możemy się doszukać). "Pan" jest przede wszystkim formą grzecznościową, którą bohaterowie bardzo sobie cenią, jak "proszę pana", "proszę pani". Jest to bardzo ważne, bo przecież nie mówimy tu o związku, w którym z góry ustalone zostały zasady przynależności kobiety do mężczyzny.

Czym więc wyróżnia się "Pan" na tle innych powieści? Po pierwsze językiem. Co tu dużo mówić - jest po prostu znakomity! Pełen epitetów, wręcz poetycki i absolutnie niespotykany we współczesnej literaturze. Szczególnie, w takiej tematyce - momentami kwiecisty język totalnie nie pasował do ostrej sceny, co było tak absurdalne, że wręcz... znakomite. Ukłony należą się również tłumaczom, domyślam się, że przełożenie tej książki było niezwykle trudne.

Debiut Emmy Becker jest przeznaczona dla dorosłych czytelników, czyli 18+. Gdyby to ode mnie zależało, jeszcze bardziej podniosłabym tą poprzeczkę (ale chyba nie można ustalić w Polsce limitu, 21+, prawda?). Zapomnijcie o jakiejkolwiek naiwności, nieśmiałości i zagubionych owieczkach. Nie liczcie na romans szarej myszki z bogatym księciem w białym ferrari. Nie ten adres! Sceny są naprawdę śmiałe i nie znajdziecie na tych ponad 400 stronach ani grama słodyczy. "Pan" nie ociera się o granicę dobrego smaku, on najzwyczajniej w świecie ją przekracza i nic, ale to nic sobie z tego nie robi. Czy byłam zniesmaczona? Oczywiście! Ale przecież o to właśnie chodzi, niech podniesie rękę ten, kto nie był...

"Pan" to kawał bardzo mocnej lektury, prawdziwie surowego miejsca. Jeśli szukacie naprawdę silnych wrażeń, zaskoczenia, a nawet przekroczenia pewnych granic - to lektura idealna dla Was. Nie zamierzam wsadzić tej książki do jakiejkolwiek szuflady, bo właściwie... nawet jeślibym chciała, nie jestem w stanie. Nie potrafię oceniać dzieła, napisanego w taki sposób, a jednocześnie poruszającego taką tematykę. Pozostaje mi jedynie pogratulować autorce odwagi!

Ocena: brak


Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu:

sobota, 28 września 2013

"Przez bezmiar nocy" Veronica Rossi

źródło
Tytuł: Przez bezmiar nocy
Autorka: Veronica Rossi
Seria: Przez burze ognia, tom II
Wydawnictwo: Otwarte
Stron: 352

"Przeżyli eterowe burze, ale czy ich uczucie przetrwa bezmiar nocy?
Po miesiącach rozłąki Aria i Perry znów są razem, lecz ich wspólna przyszłość jest niepewna. Perry, nowy Wódz Krwi plemienia Fal, musi walczyć o zaufanie swoich ludzi. Aria zaś prowadzi sekretną misję. Do tego gwałtowność burz eterowych się nasila, a niekończący się półmrok spowija ziemię. Aria i Perry mają coraz mniej czasu, by odnaleźć Wielki Błękit. Czy zdążą, zanim bezlitosny żywioł zniszczy ich świat i marzenia o wspólnej przyszłości?" źródło

Po "Przez burze ognia" sięgnęłam całkiem niedawno, czyli sporo czasu po premierze. Wyszło mi to na dobre - nie musiałam zbyt długo czekać na kontynuację. I część bardzo mnie zaskoczyła, spodziewałam się schematycznej antyutopii, których mamy ostatnio na pęczki w każdej księgarni. Książka zaskoczyła mnie niestandardową wizją świata, w której można doszukać się nawet inspiracji klasycznym fantasy. Historia w pełni mnie usatysfakcjonowała, więc "Przez bezmiar nocy" czekała wysoko ustawiona poprzeczka. Czy sprostała moim oczekiwaniom?
Perry, zgodnie z planem, zostaje wodzem Fal. Nie spodziewał się, że będzie to proste, jednak ciężar dowództwa zaczyna go przytłaczać. Plemię spotyka się z całą masą problemów - przede wszystkim niedoborem żywności i burzami, a wszystko to spoczywa na barkach Perry'ego. W całym tym zamieszczaniu pojawia się Aria. Zdawać by się mogło, że wesprze chłopaka, jednak jej obecność przysparza więcej nieprzyjemności niż pożytku. Fale są sceptycznie nastawione do Osadniczki, a wyjawienie, że dwójka młodych ludzi darzy się uczuciem, tylko pokomplikowałoby sprawy. Nie można również zapominać o najważniejszym - Talon w dalszym ciągu jest przetrzymywany, a Aria musi odnaleźć Wielki Błękit.

II tom jest utrzymany w klimacie I, całość jest bardzo płynna. Od naszego poprzedniego spotkania z bohaterami minęło niewiele czasu. Zmieniają się jednak same postacie, stają się doroślejsi i jeszcze bardziej skłonni do poświęceń. Uczucie Arii i Perry'ego jest w pewnym sensie tragiczne - zdawać by się mogło, że los nigdy nie pozwoli im być naprawdę razem. Perry musi dbać o dobro swojego plemienia i, przede wszystkim, odbić bratanka - chłopiec mu już tylko jego. Aria również ma swoje zobowiązania. Jakby tego było mało nikt nie popiera ich związku. Przykro jest patrzeć na ich niekończące się wyrzeczenia i poświęcenia, ale muszę przyznać, że mam słabość do tragicznych kochanków. Mimo wszystko, przez całą lekturę trzymałam mocno kciuki za oboje, choć zdarzało się, że Perry mnie irytował (to prawdziwy męczennik).

Mniej tutaj Arii i Perry'ego razem, ale na pocieszenie dostajemy więcej... Roara! I muszę przyznać, że to strzał w dziesiątkę, bo postać jest wykreowana niesamowicie. Polubiłam go już w "Burzach ognia", ale tutaj z uśmiechem mogę przyznać, że wywalczył sobie miano mojego ulubionego bohatera. Potrafi być szorstki, ale cenię go przede wszystkim za lojalności i dobrą minę nawet do najgorszej gry. Obawiam się jednak, że nie wszystko potoczy się tak, jakbym tego chciała. Mam nadzieję, że w III tomie jego lojalność nie zostanie zakwestionowana. Mogę Wam również zdradzić, że będziemy mieć przyjemność spotkać tutaj również Liv. Strasznie lubiłam fragmenty, w którym Roar o niej opowiadał i szczerze ubolewam, że nie możemy przeczytać po polsku tomu 0.5 "Roar and Liv" (dla zainteresowanych tutaj). Trochę się nawet przymierzam, żeby przeczytać to w oryginale, ale nie wiem czy mi się uda.
Historię w dalszym ciągu poznajemy z dwóch punktów widzenia - rozdziały naprzemiennie zatytułowane są "Aria" lub "Peregrine". Dlaczego nie Roar, skoro staje się postacią równie pierwszoplanową, co wspomniana dwójka? Może dlatego, że ciągle przebywa z którymś z bohaterów? Niemniej jednak, lubię taki sposób narracji, więc i tutaj nie mam do niego zastrzeżeń. O tym, że książkę czyta się świetnie i jest niesamowicie wciągająca wspominać już chyba nie muszę? Uwielbiam Veronicę Rossi, a "Przez bezmiar nocy" tego nie zmieniło, jednie utwierdziło mnie w tym przekonaniu.

"Przez bezmiar nocy" ma jedną niepodważalną wadę. A właściwie... 16. Dokładnie o tyle stron, książka jest cieńsza od poprzedniczki. Oznacza to jedno - 16 stron mniej wyśmienitej lektury! Polecam Wam te tytuł całym sercem, naprawdę warto zapoznać się z serią.

Ocena: 8/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:




środa, 25 września 2013

"Wszechświaty" Leonardo Patrignani

źródło
Tytuł: Wszechświaty
Autor: Leonardo Patrignani
Wydawnictwo: Dreams
Stron: 272

"Według teorii wieloświatów, istnieje nieskończona liczba światów, jak i nieskończone są możliwości naszego w nich istnienia. Przypuszcza się, że te rzeczywistości nie komunikują się wzajemnie. Alex mieszka w Mediolanie, a Jenny w Melbourne. Cienka nić od zawsze wiąże losy tych dwojga – telepatyczne rozmowy, które odbywają bez uprzedzenia, w stanie nieświadomości. Aż do chwili, gdy zdecydują się na spotkanie i odkrycie prawdy, która całkowicie zmieni ich egzystencję, niszcząc wszelkie pewniki świata, w którym żyją." źródło

Alex i Jenny to para nastolatków. Uwielbiają swoje rozmowy i czują niesamowitą wieź. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że rozmowy te odbywają się... w ich głowach. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, żadne z nich nie ma problemów psychicznych, posiadają wyjątkowy dar, dzięki któremu mogą komunikować się w myślach. Reakcja nastolatków jest naturalna - sami siebie podejrzewają o urojenia. Wszystko jednak wskazuje, że oboje są prawdziwi. Jest tylko jedno rozwiązanie, aby mogli być pewni - muszą się spotkać. Nie jest to jednak takie proste, skoro Jenny mieszka w Melbourne, a Alex w Mediolanie.

"Wszechświaty" były jedną z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier tego roku. Z przykrością przyjęłam wiadomość o jej przesunięciu i zaznaczyłam kolejną datę w kalendarzu - opis prezentował się naprawdę zachęcająco, a na takie książki warto czekać. Okładka również zachwyca, w rzeczywistości nawet bardziej niż na zdjęciu. Tył książki jest równie cudowny, jak przód, a w dodatku posiada nakładkę, po zdjęciu której znikają postacie i zostaje sam krajobraz. Papier, na którym została wydana jest mniej więcej dwa razy grubszy niż w przeciętnej książce. Serio. Nie zmienia to jednak faktu, że "Wszechświaty" liczą sobie zaledwie 280 stron, nawet jeśli wyglądają na dwa razy tyle. Kompletnie nie rozumiem tego zabiegu - przeciętny czytelnik, którego skierowana jest ta pozycja ma lat naście i z pewnością wolałby wydać nieco mniej kieszonkowego na lekturę, nawet jeśli oznaczałoby to nieco gorsze wydanie. W końcu książki kupujemy dla zawartości, a nie okładek, prawda?

Już od początku powieść wydaje mi się absurdalna. Nastolatki porozumiewają się myślowo i ich reakcja jest nawet realistyczna - podejrzewają, że to urojenia. Alex wpada nawet na całkiem niezły pomysł, jak sprawdzić, czy Jenny jest prawdziwa. Na tym jednak zdrowy rozsądek się kończy... Zgadnijcie co robi nastoletni Włoch, aby upewnić się, że jego przyjaciółka nie jest imaginacją? Wyrusza do Australii. Samotny 16-letni chłopiec leci sobie na inny kontynent. Zastanawiacie się skąd miał pieniądze na bilet? Alex ma starszego przyjaciela-geniusza, który nie dość, że konstruuje niesamowite sprzęty, to jeszcze potrafi oszukać banki i po prostu wyczarować pieniądze dla kolegi. Dlaczego nie jest milionerem, skoro jest aż tak genialny? Tego się nie dowiemy. Niestety powieść obfituje w tego typu absurdy...

Pomysł na fabułę wyjątkowo mnie zaciekawił. Autor oparł historię na teorii wieloświatów - równolegle istniejących wszechświatów, w których nasze życie może toczyć się zupełnie inaczej. Dla rozjaśnienia mogę posłużyć się najprostszym przykładem - bliska nam osoba, która zginęła w nieszczęśliwym wypadku, w innych z wszechświatów może żyć. Czasami śmierć jest spowodowana ciągiem małych, z pozoru nic nieznaczących zdarzeń i wystarczy, że jedno z nich potoczy się inaczej. Teoria jest naprawdę interesująca i daje autorowi ogromne pole do popisu. Chyba właśnie dlatego, po "Wszechświatach" spodziewałam się tak wiele. To co dostałam niestety zupełnie nie spełniło moich oczekiwań.

Oprócz tych bardziej znaczących, książka zawiera całą masę małych (ale irytujących) błędów. Przykład? Dwa razy przenosimy się do tej samej sytuacji - Alex wchodzi do domu i zastaje notatkę zostawioną przez matkę. Notatka zamiast być identyczna zmienia się, choć sens jest ten sam. Tarta z warzywnej staje się jarzynową, a przecinki zmieniają się w kropki (ewentualnie na odwrót). Błędy w tłumaczeniu? Miejmy nadzieję, bo z dwojga złego chyba lepiej, żeby namieszał tłumacz niż autor.

Wbrew całej litanii minusów, "Wszechświaty" nie są wybitnie złą lekturą. Nie są też wybitną, a tego właśnie można by się spodziewać po szumie, jaki wywołała ta książka. To historia po prostu średnia, nie będę rozpaczać nad czasem, który z nią spędziłam, ale kontynuację raczej sobie daruję - wątpię, żeby autor czymkolwiek mnie zaskoczył.

Ocena: 5/10 


Recenzja dla portalu A-G-W.info!



niedziela, 22 września 2013

"Alicja w Krainie Zombie" Gena Showalter [przedpremierowo]

źródło
Tytuł: Alicja w Krainie Zombie
Autorka:
Seria: Kroniki Białego Królika, tom: I
Wydawnictwo: Mira
Stron: 512
Premiera: 25.09.2013

"Żałuję, że nie mogę się cofnąć w czasie i postąpić inaczej w wielu sprawach.
Powiedziałabym swojej siostrze: nie.
Nigdy nie błagałabym matki, by porozmawiała z ojcem.
Zasznurowałabym usta i przełknęła te nienawistne słowa.
Albo chociaż uściskałabym siostrę, mamę i tatę po raz ostatni.
Powiedziałabym, że ich kocham.
Żałuję... tak, żałuję

Jej ojciec miał rację. Potwory istnieją...

By pomścić śmierć rodziny, Alicja musi się nauczyć, jak walczyć z zombi.

Nie spocznie, dopóki nie odeśle każdego żywego trupa z powrotem do grobu. Na zawsze.
" źródło

Całkiem niedawno obiły mi się o uszy szydercze komentarze sceptyków paranormal romance jakoby wampiry i wilkołaki już dawno straciły swoją twarz, jedynie zombie jakoś się trzymają. Choć "Alicja w Krainie Zombie" nie jest ani jedynym, ani nawet pierwszym tytułem o tych nieumarłych istotach, po raz pierwszy mam z nimi styczność w literaturze młodzieżowej. Zaintrygował mnie pomysł na przedstawienie znanej baśni w tak oryginalnej wersji, jednak pojawiła się pewna obawa. Kiedy tylko ujrzałam okładkę pomyślałam: "Alicjo, proszę, tylko na zakochuj się w zombie!" Na szczęście - posłuchała! ;)

Ostatnie książkowe premiery uparcie mnie rozczarowują - nie mogę przypomnieć sobie, kiedy przeczytałam książkę, po której nie spodziewałabym się czegoś więcej. Czytam już po trzy książki jednocześnie ciągle licząc, że fabuła jeszcze się rozkręci, ale większość najchętniej odrzuciłabym ponownie na półkę. Mniej więcej między jednym rozczarowaniem, a drugim wpadła mi w ręce "Alicja...". Wydana jest naprawdę nieźle, ma zachęcającą okładkę, przyzwoitą ilość stron i (co ostatnio rzadkie) nie odstrasza ceną. Bez zastanowienia porzuciłam więc wszystko, co aktualnie czytałam na rzecz tego tytułu. Czy warto było?

Mało jest książek, które potrafią skraść serce czytelnika już samym początkiem. "Alicji..." się to udało - wstęp do historii jest niezwykle udany! Nastolatka mieszka z siostrą, Emmą, oraz rodzicami. W niczym nie przypominają jednak typowej rodziny. Ojciec nie pozwala bowiem swoim bliskim opuszczać domu po zmroku ani choćby zbliżyć się do cmentarza w obawie przed potworami, których nikt nie widział. Ali może więc zapomnieć o wieczornych wyjściach ze znajomymi, randkach czy choćby zajęciach pozalekcyjnych, które późno się kończą. W dniu urodzin, dziewczyna upiera się jednak, aby wreszcie postawić na swoim. Wymusza na zapominalskich rodzicach wyjazd na występ młodszej siostry - nie jest to proste, bo kończy się po zmroku. Wyjście okazuje się mieć katastrofalne skutki...

Po mocnym początku, mamy coś na styl klasycznego paranormal romance - nastolatka po przejściach, nowa szkoła i mroczny przystojniak. Z jednym małym wyjątkiem - w książce nie ma nic, co mogłoby czytelnika nużyć! Alicji bardzo szybko udało się zdobyć chlubny tytuł mojej ulubionej bohaterki, dziewczyna ma charakterek. Moje sceptyczne nastawienie bardzo szybko zmieniło się w entuzjastyczne, a powieści po prostu nie byłam w stanie odłożyć. Ali bardzo daleko jest od mdłych nastolatek, które jak ciche myszki przemykają korytarzami. To postać, którą absolutnie uwielbiam! Warto również dodać, autorka w ciekawy sposób przedstawiła ból po utracie bliskich osób. Często autorzy popadają w skrajność - postaci albo nadmiernie przeżywają żałobę, albo kompletnie ją ignorują. Alicja natomiast zachowuje się realistycznie, żyje dalej, ale kiedy nachodzi ją smutek i mnie zakręca się łezka w oku. Moje sympatia do Alicji jest oczywiście silnie związana z odbiorem całej książki - bohaterka jest narratorką i bardzo spodobało mi się, w jaki sposób opowiada nam swoją historię.

Powinnam przejść teraz do wad. Cały problem polega na tym, że ich... nie ma. A może po prostu, zaślepiona sympatią do bohaterów, nie jestem w stanie ich dostrzec? Polubiłam bowiem w książce chyba wszystkich - Kat, rozśmieszała mnie do łez, Szron jeszcze bardziej, a Cole... Można stwierdzić, że "mroczny przystojniak", to element tak oklepany, że może stać się jedynie wadą. Cole jednak obala tą teorię - o jakikolwiek schemat by się nie otarł i tak będę go uwielbiać! Analizują przyczynowo-skutkowe zależności, nietrudno się domyślić, że wątek miłosny również przypadł mi do gustu. Wspominałam już, jak dużą role odgrywał w powieści?

Wbrew pozorom, inspiracja baśnią nie jest tak oczywista. Owszem, inspiracja jest widoczna, ale całość jest raczej luźno powiązana z klasyką, a nie jej nową wersją. Co więcej, jest to zrobione w inteligentny, nieoczywisty sposób - brawo! Chyba jedynym powiązaniem, które od razu rzuca się w oczy jest biały królik... Żałuję, że nie przypomniałam sobie "Alicji w Krainie Czarów", zanim sięgnęłam po lekturę. Może odnalazłabym wtedy więcej powiązań?

Bardzo dawno nic nie oczarowało mnie tak jak "Alicja w Krainie Zombie". Nie mam do niej żadnych zastrzeżeń i z czystym sumieniem mogę Wam polecić tę historię pod każdym względem - nawet z uwagi na okładkę i stosunek ceny do objętości. Przeklinam osobę, która uświadomiła mi, że nie jest to pierwsza powieść Geny Showalter, wydana w Polsce i powoli odkładam fundusze, żeby umilić sobie czas oczekiwania na kolejną część.

Ocena: 10/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu:

piątek, 20 września 2013

Stosik wrześniowy

Reguła dodawania stosików w połowie miesiąca jakoś mi się rozpłynęła. Już 20 września, a mnie właśnie się przypomniało, że nie pochwaliłam się wrześniowymi nabytkami. W tym miesiącu jest dość skromnie - przynajmniej w porównaniu do wakacji :P Póki co, moim faworytami z poniższych pozycji jest "Alicja w Krainie Zombie" (kto by pomyślał?) oraz "Przez burze ognia" (recenzja jest już na blogu). W dalszym ciągu próbuję walczyć z książkowym zakupoholizmem i nawet widać jakiś postęp - w końcu tylko 2 książki to nabytki własne ;)


Od góry:
  1. "Alicja w Krainie Zombie" Gena Showalter -  perełka zajmująca zaszczytne miejsce na samej górze stosu :) Od Miry, recenzja wkrótce
  2. "Love story" Jennifer Echols - kolejna książka z bardzo lubianej przeze mnie serii Jaguara
  3. "U progu szczęścia" Aidan Donnelley - również od Jaguara
  4. "Przez burze ognia" Veronica Rossi - od Moondrive, RECENZJA
  5. "Przez bezmiar nocy" Veronica Rossi - j.w. mam nadzieję, że dorówna poprzedniczce
  6. "Alchemia miłości" Eve Edwards - dzisiejszy nabytek, prosto od kurier
  7. "Pan" Emma Becker - zaskakująca książka, którą czytam bardzo powoli i sama nie wiem co o niej myślę... od Bukowego Lasu
  8. "Po ciemnej stronie księżyca" Elżbieta Leszczyńska - polska książka, o której nigdy wcześniej nie słyszałam, ale opis mnie zaintrygował. Od Sztukatera
  9. "Morza szept" Patricia Schroder - jedna z dwóch nowości Dreams na mojej półce. Od a-g-w.info
  10. "Przeznaczenie. Moc żywiołów" Marta Baranowska - również od a-g-w.info. Książka otrzymała niechlubne miano najgorszej z recenzowanych do tej pory na blogu. RECENZJA
  11. "Kroniki Ciemności" Agnieszka Michalska - dzięki uprzejmości autorki ;) RECENZJA
  12. "Dziewczyna w stalowym gorsecie" Kady Cross - wygrana w konkursie, niestety poczta nie obeszła się z nią zbyt dobrze :(
  13. "Przysięga" Kimberly Derting - mój cudowny i wymarzony prezent :)
  14. "Zawładnięci" Elana Johnson - zakup własny (oczywiście na promocji :P)
  15. "Żelazny Król" Julie Kagawa - j.w.
Na zdjęciu brakuje jedynie "Wszechświatów", których recenzja jest już napisana. W następnej kolejności będziecie mogli poznać moje zdanie na temat "Alicji...", ale, jak już pewnie większość z Was się domyśla, jestem nią zachwycona. Mogę się również pochwalić, że pierwszy raz od wielu miesięcy nie zalegam z recenzjami - została mi do napisania tylko jedna :) Aktualnie poczytuję sobie "Pana" (powoooooli) i "Morza szept (już nie tak powoli). Co potem? Nie mam pojęcia! ;)

Widzicie coś dla siebie w moich najnowszych nabytkach? A może którąś z książek wyjątkowo polecacie/odradzacie? 

poniedziałek, 16 września 2013

"World War Z" Max Brooks

źródło
Tytuł: World War Z
Autor: Max Brooks
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Stron: 544

"Hordy głodnych i wściekłych zombie nadciągają!  
Jesteście przygotowani na WOJNĘ TOTALNĄ?

Najpierw w Chinach pojawia się pacjent "zero" zarażony dziwną i nieznaną chorobą, która powoduje niespotykaną dotąd degenerację ciała i późniejszą reanimację zwłok. Wkrótce z całego świata zaczynają napływać kolejne doniesienia o podobnych przypadkach. Rządy wielu państw ignorują zagrożenie i skrywają prawdę przed obywatelami. A ta jest szokująca - po całym globie z prędkością błyskawicy rozprzestrzenia się śmiertelny wirus zmieniający ludzi w żywe trupy żądne krwi...
Tak zaczęła się pandemia, którą przetrwali nieliczni. Świat po globalnej hekatombie stał się przerażającym i brutalnym miejscem pozbawionym zasad, gdzie można liczyć tylko na siebie. Dzięki Maksowi Brooksowi poznajemy historie z pierwszej ręki, o których dotychczas milczały raporty wojenne.
World War Z to bijący rekordy popularności doskonały reportaż, przerażający do szpiku kości, prawdziwy do utraty tchu!"
źródło

Jeszcze nie tak dawno, bo zaledwie roku temu, "Wojny Zombie" (bo tak brzmiał tytuł I wydania) były praktycznie nieosiągalne. Szukałam wszędzie - w księgarniach internetowych i tych stacjonarnych, outletach, antykwariatach. Niestety bez efektu. Zawsze zostaje co prawda allegro, ale tylko pod warunkiem, że ktoś jest gotów zapłacić 200zł za używaną książkę, w stanie co najwyżej średnim. Kiedy zobaczyłam zapowiedź filmu byłam wniebowzięta. Nie, wcale nie dlatego, że tak bardzo chciałam go obejrzeć, ale dlatego, że jest to najczęściej równoznaczne z ponownym wydaniem książkowego odpowiednika. Tak właśnie, po latach(!),  na moją moją półkę trafiło "Word War Z", w nowym jeszcze pachnącym farbą drukarską wydaniu. Czy warto było tak długo czekać?

Wampiry, wilkołaki już dawno straciły swoje przerażające oblicze. We współczesnej literaturze to jedynie mroczni przystojniacy, którymi zachwycają się nastolatki. Zdawać by się mogło, że jedynie zombie zachowały twarz, choć i to jest sprawa dyskusyjna. Jedno jest natomiast pewne - jeżeli ktoś ma wątpliwości, czy nieumarli są jeszcze w stanie mrozić krew w żyłach, Max Brooks udowadnia, że tak.

Wszystko zaczęło się dość niepozornie. Młody chłopiec w Chinach, zarażony nieznanym wirusem. Ludzie zaczynają podejrzewać, że to ludzka odmiana wścieklizny. Choroba rozprzestrzenia się w zaskakującym tempie. Samoloty, a nawet przeszczepy organów roznoszą ją po całym świecie. W krótkim czasie cały świat obiega wirus, a ludzkość nie radzi sobie z problemem.

Wizja świata opanowanego przez wirus Zombie została przedstawiona naprawdę przerażająco. Brooks stworzył coś niesamowitego - wywiady, które przedstawił w książce są tak rzeczywiste, że nie sposób uwierzyć, iż jest to jedynie fikcja. Zombie kojarzyły mi się raczej z tanim horrorem klasy B, autor jednak przedstawił je w taki sposób, że sama zaczęłam traktować je jako realne zagrożenie! Czytelnik zagłębiając się w lekturę coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że wszystko jest możliwe. Zachowanie ludzi w obliczu tej makabrycznej epidemii, choć potworne, jest do bólu prawdziwe.

Nie sposób nie zwrócić uwagi na kunszt autora. Wywiady, które znajdziemy w książce sprawiają wrażenie przeprowadzonych przez profesjonalnego dziennikarza. Skłamałabym mówiąc, że są na poziomie gazet - raczej chciałabym, aby w czasopismach występowały artykuły napisane w ten sposób. Mało tego, Brooksowi udało wczuć się w całe mnóstwo osób, o różnych profesjach, wykształceniu i narodowości.

Warto również zwrócić uwagę na historię. Nie mamy tu utartej linii fabularnej, to raczej raport z całej wojny, która obiegła świat wzdłuż i wszerz. Chiny, Palestyna, Izrael, USA, Kanada, Antarktyka czy Finlandia to tylko niektóre z miejsc, których losy poznamy w "WWZ". Jako, że wirus dotarł wszędzie, autor przenosi nas w najróżniejsze miejsca i udowadnia, że nikt nie jest bezpieczny. Nawet jeśli jesteście przekonani, że nie sposób wciągnąć się w opowieść, która wcale nie dotyczy jednego, czy dwóch głównych bohaterów, radzę nie skreślać tej pozycji - ja jestem nią zachwycona.

"World War Z" to książka nietuzinkowa. Choć przypomina reportaż, mrozi krew w żyłach niczym najlepszy horror. Polecam ją wszystkim serdecznie, nawet mimo nocnych koszmarów, jakie u mnie wywołała.

Ocena: 8/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka oraz portalowi Sztukater!



sobota, 14 września 2013

"Przeznaczenie. Moc żywiołów" Marta Baranowska

źródło
Tytuł: Przeznaczenie. Moc żywiołów
Autorka: Marta Baranowska
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Stron: 180

"Czy wiecie, że tuż obok nas jest świat pełen magii? To przestrzeń przepełniona miłością i zazdrością. Miejsce, w którym żyje rudowłosa piękność Avilla… Czy uda jej się pokonać wszelkie  przeciwności i połączyć z ukochanym? Przeznaczenie. Moc żywiołów to napisana z rozmachem historia miłosna, to niezwykle barwnie wykreowany świat, to książka, która pochłania Czytelnika od samego początku niemal bez reszty. Zatem siadajcie wygodnie i poznajcie rzeczywistość, której nie będziecie chcieli opuszczać…" źródło

Wiecie, co najbardziej lubię w książkach wydawanych przez Warszawską Firmę Wydawniczą? Okładki! "Niewolnicy snów", "Kroniki ciemności", "Niewolnica" i właśnie "Moc żywiołów" - to tylko niektóre tytuły, które mam ochotę kupić, zanim jeszcze przeczytam opis fabuły. I tutaj zachwyciłam się okładką - jest magiczna i całkowicie w moim guście. Któż mógł przypuszczać, że oprawa graficzna będzie jedną mocną stroną tej książki?

Grafik zasługuje na podwójne gratulacje - stworzył okładkę pasującą do powieści, w której kompletnie nie wiadomo, o co chodzi. Lądujemy w bliżej nieokreślonym czasie i bliżej nieokreślonym miejscu, autorka wrzuca nas na głęboką wodę. Dawno, dawno temu, na kółko literackim uczyłam się, że powieść powinniśmy zaczynać w środku sceny - wtedy bardziej wciągnie czytelnika. Marta Baranowska chyba jednak wzięła sobie tę radę za bardzo do serca - zaczynamy w przedziwnym punkcie, gdzie zamiast imion pojawiają się bardzo nie jasne określania "on", "ona", "ja". Kto, co i dlaczego? Tego już musimy się domyślać.

Kuleje również narracja - jest pierwszoosobowa, ale zmienia się osoba, z punktu widzenia której poznajemy historię. Nie wraz ze zmianą rozdziału, czy jakąkolwiek inną logiczną zasadą - po prostu zmienia się narrator. Raz w środku rozdziału, raz na początku, jednak zawsze z zaskoczenia. Nie mamy żadnej sygnału na temat tego, w czyjej głowie aktualnie siedzimy. Jeśli historię opowiada nam Avilla - nie jest tak źle, bo szybko możemy się domyśleć, że to dziewczyna. Jeśli jednak narratorem staje się, któryś z chłopców - jest problem, ponieważ obaj żywią do niej ciepłe uczucia i myślą w podobny sposób.

"Moc żywiołów" to bardzo krótka książka - liczy zaledwie 180 stron, w dodatku czcionka jest ogromna i odstępy między rozdziałami zajmują momentami całą stronę. Czyta się szybko, jednak jest to spowodowane małą ilością tekstu, a nie ciekawą historią. Bo sama opowieść w najmniejszym stopniu nie wciąga - kiedy już wśród tych chaotycznych zdań, czytelnikowi udaje się odkryć sens fabuły, okazuje się, że nie jest ona ani interesująca, ani w najmniejszym stopniu realistyczna. Przypomina raczej opowiadanie pisane do szuflady przez gimnazjalistkę i udowadnia, że dzisiaj każdy może wydać książkę.

Z przykrością muszę stwierdzić, że to najgorsza książka i jednocześnie największe rozczarowanie, jakie miałam (nie)przyjemność przeczytać w tym roku. Choć zazwyczaj tego nie robię i decyzję pozostawiam Wam, w tym wypadku zdecydowanie odradzam tę książkę. Jest mnóstwo zdolnych polskich autorów i nie ma sensu, żebyście zrażali się do nich przez nieporozumienie, jakim jest "Przeznaczenie. Moc żywiołów". Okładka jest piękna, to jednak jedyna zaleta tej książki.

Ocena: 1/10

Recenzja dla portalu A-G-W.info!

środa, 11 września 2013

"Kroniki ciemności. Łowca Demonów" Agnieszka Michalska

źródło
Tytuł: Kroniki ciemności. Łowca Demonów
Autorka: Agnieszka Michalska
Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza
Stron: 200

"Łowca demonów – trudno sobie wyobrazić bardziej ekscytujące zajęcie, prawda? A jednak piętnastoletnia Katy ma wątpliwości, czy chce nim zostać. Mimo że przecież wszystko jej sprzyja – ma dar dający jej przewagę nad innymi czarodziejkami, jest ambitna i uparta, nie boi się podejmować trudnych decyzji. A poza tym wizja przyszłości jasno wskazuje, że nie ma innego wyjścia… Zostać Łowcą jednak to znaczy tyle, co poświęcić osobiste szczęście dla ratowania świata. Czy dziewczyna jest na to gotowa?
Świat tej powieści jest gęsty jak ciemność w bezgwiezdną noc i intensywny jak zapach krwi w czasie wojny. Fantasy pióra młodej autorki zapewnia zarówno przekraczające znane wymiary czasu i przestrzeni wypadki, soczyste sceny pojedynków, jak i zabawne dialogi."
źródło

"Czarodziejki" to serial, który powstał pod koniec lat 90. Liczył sobie aż 8 sezonów, a i w polskiej telewizji, jeszcze nie tak dawno, można było go zobaczyć. Opowiadał o losach trzech sióstr, które walczyły z demonami. Niestety jakoś nigdy nie miałam okazji bliżej przyjrzeć się tej produkcji. Wydawało mi się, że wiem przynajmniej, kto wciela się w główne role, jednak okazało się, że i tutaj coś pomieszałam. Kiedy jednak dowiedziałam się, że "Kroniki Ciemności" nawiązują do tej popularnej produkcji, postanowiłam zapoznać się chociaż ze streszczeniem fabuły. Jak się okazało, trzy bohaterki serialu - Piper, Phoebe i Paige - opiekują się główną bohaterką powieści.

Katy to sympatyczna piętnastolatka. Ma dwóch najlepszych przyjaciół i trzy kuzynki, które się nią opiekują. Kiedy zbliżają się urodziny dziewczyny, zachowanie rodziny wzbudza jej podejrzenia - wszystko wskazuje na to, że ukrywają jakąś tajemnicę. W dzień urodzin okazuje się, że przypuszczenia nastolatki były słuszne - Katy ma ukrytą moc, które właśnie ma ujrzeć światło dzienne. Katy, Chris i Wyatt rozpoczynają walkę z demonami, a na ich drodze staje tajemniczy Łowca. Jedno jest pewne: nic już nie będzie takie, jak kiedyś...

Choć opis powieści brzmi zachęcająco, Łowcy Demonów to motyw dość oklepany. Najpopularniejsza jest oczywiście seria "Dary anioła" (którą ubóstwiam!), ale można go spotkać również w kilku innych historiach, np. "Wizjach" Danieli Sacerdoti. Co więcej świat przedstawiony w "Kronikach ciemności" bazuje na historii przedstawionej w serialu. Nie mam do niego jakichś szczególnych zastrzeżeń, jednak nie sposób oceniać utwór przez pryzmat świata przedstawionego, skoro nie został on w całości wymyślony przez autorkę.

Głównej bohaterce udało się zaskarbić moją sympatię. Jest dość poukładana, jak na nastolatkę, jednak czasami potrafi być przekorna. Nie zirytowała mnie, a to przecież najważniejsze. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że będzie to cicha myszka, która spotka na swojej drodze mrocznego przystojniaka. Każde odstępstwo od tego schematu, już jest zaskoczeniem. Polubiłam również przyjaciół głównej bohaterki, nie mogę się jednak przekonać do jej kuzynek. Wiem, są tutaj elementem kluczowym i łącznikiem z serialem, ale dla osoby, która całkowicie nie orientuje się w fabule produkcji, to istny koszmar. Ich imiona są do siebie zbyt podobne - oczywiście miałam problem, żeby zapamiętać, która jest która. W końcu najzwyczajniej w świecie skupiłam się na Katy i to chyba była najlepsza decyzja.

Najsłabszą stroną powieści jest niestety język. Bardzo szybko można zorientować się, że powieść została napisana przez debiutantkę - zabrakło mi konsekwencji, dojrzałego podejścia do bohaterów i ich odczuć. Akcja nie ma stałego tempa, a cała masa wydarzeń została upchnięta na ledwo 200 stronach. Mimo wszystko czyta się dość szybko i przyjemnie, a jeśli ktoś lubi takie historie, może przymknąć oko na niedociągnięcia.

Ocena: 6/10

Za książkę serdecznie dziękuję autorce!

poniedziałek, 9 września 2013

"Odwrócony Mag" Aleksandra Szałek

źródło
Tytuł: Odwrócony Mag
Autorka: Aleksandra Szałek
Wydawnictwo: Novae Res
Stron: 238

"Julie Ellis wyjeżdża na studia do Nowego Jorku, aby móc tańczyć w prestiżowej szkole baletowej. Podczas drogi powrotnej z koncertu poznaje Patricka Varnera – przystojnego, tajemniczego i zarozumiałego aktora, który wyraźnie się nią zainteresował. Nazajutrz umawiają się na spotkanie, jednak mężczyzna nie zjawia się. Wkrótce wokół Julie zaczynają dziać się dziwne wypadki. Z przerażeniem odkrywa, że potrafi przywracać ludziom życie...


Wydaje się, że los wyłożył przed dziewczyną talię kart tarota, ale jako pierwsza odsłoniła się ta przedstawiająca Odwróconego Maga, co może oznaczać rywalizację, a nie fascynację... " źródło

Jeszcze nie tak dawno temu unikałam polskich autorów. Jednak jakieś pół roku temu zaczęłam sięgać po ich książki i... zmieniłam zdanie. Zdarzają się lepsze i gorsze pozycje, jednak teraz z dumą mogę zamienić "nie przepadam za polskim książkami" na "lubię polskich autorów". Rozczarowań było bowiem dużo mniej niż pozytywnych zaskoczeń. Jak sprawdziła się Aleksandra Szałek? Muszę przyznać, że nie ustawiłam jej poprzeczki zbyt wysoko - recenzje, które przeczytałam, zanim zabrałam się za lekturę, nie były zbyt pozytywne.

Julie właśnie przyjechała do Nowego Jorku na studia. Choć czuje się lekko przytłoczona, bo wszystko jest tu nowe, szybko udaje jej się przystosować. Szybko zawiera przyjaźnie, poznaje nawet bratnią duszę. Swój czas dzieli pomiędzy zajęcia (na których mniej lub bardziej sobie radzi), wyjścia do klubu i pogaduchy z przyjaciółką - czyli dokładnie tak, jak studentki. Sielankę zakłócają przerażające wydarzenia - Julie w obliczu tragicznych wypadków zachowuje się w bardzo nietypowy sposób, jednak sama nie jest w stanie zrozumieć, co właściwie robi...

Ciężko jest znaleźć książkę o studentach. Lektury o nastolatkach-licealistach? Nie ma sprawy, jest w czym wybierać. 30-letnie bizneswomen? Całe mnóstwo. Ale jeżeli chodzi o 20-latki półki świecą pustkami. Jeżeli już udaje mi się na coś trafić, to bohaterka jest właśnie w ciąży i/lub bierze ślub. Z radością sięgam po książki, w które opowiadają o studentach, którzy zachowują się stosownie do swojego wieku - chodzą na zajęcia, spotykają się ze znajomymi, czasami gdzieś zarabiają. W "Odwróconym Magu" właśnie to dostałam, więc książka ma u mnie wielkiego plusa już na wstępie.

Narracja powieści zmienia się wraz z zmianą rozdziału. Lubię takie zabiegi, szczególnie, jeżeli raz narratorem jest kobieta, a raz mężczyzna. Tutaj jednak autorka zdecydowała się na coś innego - Julie jest narratorką naprzemiennie z narratorem trzecioosobowym, który przedstawia nam historię z punktu widzenia Patricka. Brzmi bezsensownie? Ja też nie jestem przekonana, czy był to dobry pomysł. Kiedy jednak skończyłam lekturę zrozumiałam, dlaczego autorka zdecydowała się nam w ten sposób przedstawić fabułę - chciała zaskoczyć czytelników. Warto również dodać, że niektóre fragmenty akcji zostały nam przedstawione dwukrotnie - raz z punktu widzenia Julie, a raz Patricka. Kilkakrotnie to się sprawdziło, jednak momentami było zwyczajnie nudne.

"Odwrócony Mag" to dość typowy paranormal romance - dziewczyna z niezwykłą mocą i tajemniczy przystojniak. Czyta się lekko i przyjemnie, książka jest wciągająca - tego na pewno nie można jej odmówić. Chociaż akcja jest w większości przewidywalna, to raz czy dwa fabuła mnie zaskoczyła, a to już coś. Szczególnie zakończenie przypadło mi do gustu. Spędziłam z tą historią całkiem sympatyczny wieczór i mimo wszystkich wad nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Może nie zmieniła mojego życia, może nie skłoniła do refleksji, ale czy takie było jej zadanie?

Książka Aleksandry Szałek pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie jest to może lektura najwyższych lotów, ale nie widzę powodów, aby ją skreślać. To studenckie paranormal romance i jestem pewna, że znajdzie swoich zwolenników.

Ocena: 6/10

P.S. A mówiłam już, że nie ma miłosnego trójkąta? :D

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu:

piątek, 6 września 2013

"Pocałunek anioła" Elizabeth Chandler

źródło
Tytuł: Pocałunek anioła
Seria: Pocałunek anioła, tom: I
Autorka: Elizabeth Chandler
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Stron: 224

"Ivy ma wszystko – urodę, talent, przyjaciół i przystojnego chłopaka. Jednak wizja świetlanej przyszłości rozpada się, gdy ukochany ginie w wypadku. Rozpacz po stracie bliskiej osoby to nie jedyny problem, z którym musi sobie poradzić załamana dziewczyna – jej życiu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo. Nie jest jednak sama – nad jej losem czuwa anioł…" źródło

Nastoletnia Ivy próbuje na nowo ułożyć sobie życie, które zostało przewrócone do góry nogami. Razem z matka i małym braciszkiem przeprowadziła się do jej nowego wybranka. Dziewczyna próbuje więc przystosować się do sytuacji. Nie jest to jednak proste - wraz z nowym ojczymem, Ivy dorobiła się również przyrodniego brata, który w dodatku chodzi z nią do tej samej szkoły. To jednak nie wszystko - już na samym początku dowiadujemy się, że sympatycznemu Tristianowi udało się zdobyć jej zaufanie, jednak... na krótko. Chłopak ginie w wypadku, a Ivy po raz kolejny rozpada się na kawałki. Czy anioły, w które zawsze wierzyła dziewczyna pomogą jej w tych ciężkich chwilach?

Anioły, wampiry i wilkołaki - święta trójca paranormal romance. Choć pojawiły się już chyba na wszystkie możliwe sposoby, wielbicielkom tego gatunku zdają się nigdy nie nudzić - książki z ich udziałem cieszą się niesłabnącą popularnością od kilku lat. Cóż mogę dodać? Ja również należę do tego, o czym wielokrotnie wspominałam. Muszę jednak przyznać, że "Pocałunek anioła" wcale nie powiela utartego schematu nastolatki zakochanej w chłopcu, który okazje się być aniołem (lub wampirem/wilkołakiem, niepotrzebne skreślić). Tutaj autorka pokusiła się o zupełnie inne poprowadzenie fabuły, co sprawiło, że "Pocałunek anioła" czytało mi się znakomicie.

Książka liczy ledwie ponad 200 stron, czyli (jak dla mnie) zdecydowanie za mało. Możemy ją uznać za swoistego rodzaju wprowadzenie do serii, a nawet nieco przydługi prolog. Szczerze mówiąc żałuję, że od razu nie zaopatrzyłam się w kontynuację serii, ponieważ podejrzewam, że prawdziwie "anielska" akcja dopiero się zacznie. Historia mi się spodobała, a jednak odczuwam pewnego rodzaju niedosyt - zanim fabuła się na dobre rozpoczęła, okazało się, że jestem już na ostatnich stronach. Jak to?! "Pocałunek anioła" czyta się bardzo szybko - lektura zajmuje jeden, góra dwa wieczory. Nie bez znaczenia jest tu język, jakim posługuje się autorka - jest prosty, a lektura jest idealna dla młodzieży (dla której w końcu jest przeznaczona).

Ivy udało się zaskarbić moją sympatię. Nie jest rozchwianą emocjonalnie nastolatką, a raczej postacią sympatyczną, choć momentami dla mnie niezrozumiałą. Faktem jest, że dziewczyna ma sporo szczęścia - przystojny kolega z klasy zrobi wszystko, aby się z nią umówić, właśnie wprowadziła się do eleganckiego domu bogatego ojczyma, a i na brak znajomych nie narzeka. Z drugiej strony jest to zrównoważone tragicznymi wydarzeniami w jej życiu - śmierć ojca i, przede wszystkim, ukochanego, to nie coś, co przytrafia się każdej nastolatce. Nieco bardziej neutralny stosunek mam natomiast do Tristiana. Owszem, niejednokrotnie udało mu się mnie rozbawić, jednak fascynacja Ivy była nieco nieprawdopodobna. Wydaje mi się również, że Gregory jeszcze nie do końca pokazał, na co go stać. Może nie odgrywał kluczowej roli w "Pocałunku anioła", jednak był postacią bardzo tajemniczą i mam podstawy, aby przypuszczać, że w kontynuacji jeszcze nie raz namiesza w życiu Ivy.

Swoją (choć krótką) przygodę z lekturą oceniam bardzo pozytywnie. Z przyjemnością poznam dalsze losy Ivy. Jeśli natomiast chodzi o I tom, uważam że to idealne lektura na (niestety już chłodny i prawie jesienny) wieczór.

Ocena: 6/10

Za książkę serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat!

wtorek, 3 września 2013

"Greckie wakacje" Alyson Noel

źródło
Tytuł: Greckie wakacje
Autorka: Alyson Noel
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Stron: 224

"Powieść Alyson Noël to lektura na gorące wakacyjne dni. Colby wreszcie zaczęła wspinać się po licealnej drabinie społecznej – zaprzyjaźnia się z Amandą, najbardziej popularną dziewczyną w szkole, i nawiązuje bardzo bliską znajomość z przystojnym Levim. Wtedy spotyka ją cios: rodzice rozwodzą się. Aby odsunąć córkę od tych wydarzeń, wysyłają ją do Grecji w odwiedziny do zwariowanej ciotki… " źródło


Wakacje w Grecji... Jest wśród Was ktoś, kto nie miałby na nie ochoty? Ja, z całą pewnością, nie pogardziłabym taką propozycją, nawet jeżeli cel podróży byłby najbardziej odludnym miejscem w całym kraju. Jednak główna bohaterka "Greckich wakacji, Colbie, zrobiłaby wszystko, aby uniknąć tej wycieczki. Szczególnie, kiedy marzenia o popularności wreszcie mogą stać się rzeczywistością. Królowa szkolnych korytarzy, Amanda, poświęciła jej trochę uwagi, a nastolatka jest w stanie zrobić wszystko, aby tylko przypodobać się koleżance. Rodzice są jednak nieubłagani - aby uniknąć nieprzyjemności związanych z ich rozwodem, ma spędzić lato w szalonej ciotki w Grecji...

Narracja prowadzona jest w formie pierwszoosobowej, jednak w bardzo ciekawy sposób. Cała powieść jest zbiorem maili, wpisów na blogu (który w akcie desperackiej samotności założyła Colbie), ale także tych nieco mniej nowoczesnych form - papierowych listów do rodziców oraz pamiętnika. Również język jest więc zróżnicowany, co daje całkiem ciekawy efekt. Poznajemy bohaterkę z różnych perspektyw - możemy zobaczyć jak zachowuje się w stosunku do rodziców czy znajomych. A pod koniec dnia możemy poznać prawdziwą twarz Colbie, zaglądając do jej pamiętnika.

Alyson Noel jest w Polsce znana dzięki serii "Nieśmiertelni" - paranormalnym romansom dla nastolatek. W "Greckich wakacjach" nie znajdziemy jednak żadnych stworzeń nie z tej ziemi, to obyczajowa historia. Skupia się przede wszystkich na przemianie młodej dziewczyny. Nie ma co ukrywać - poznając Colbie, nie do końca ją polubiłam. Nastolatka była gotowa porzucić prawdziwą przyjaciółkę i poświęcić praktycznie wszystko, aby tylko stać się popularna. Niejednokrotnie irytowała mnie pustymi przemyśleniami, choćby tym, że buty mogą być wyznacznikiem sympatii do chłopca. Dziewczyna z czasem jednak dorośleje i zauważa własne błędy. Jest w końcu nastolatką, więc kiedy, jeśli nie teraz, jest czas na infantylne zachowania. Z czasem bardzo polubiłam Colbie, a jej wady jedynie przyczyniły się do postrzegania tej postaci jako bardziej realistycznej.

Obraz młodzieży w "Greckich wakacjach" jednak trochę przeraża. Z jednej strony nastolatki zachowują się, jakby były na poziomie emocjonalnym uczniów końcówki podstawówki. Z drugiej - bardzo nierozważnie traktują związki, a pójście z kimś do łóżka nie jest już niczym niezwykłym. Mam tylko nadzieję, że autorka nieco podkoloryzowała obraz młodzieży, a dzisiejsze siedemnastolatki wcale nie spędzają wieczorów z sześciopakiem... Nie mniej jednak, książkę czyta się bardzo dobrze, a nawet język pełen młodzieżowego slangu w niczym nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie - wypada bardzo naturalnie.

Myślę, że warto sięgnąć po "Greckie wakacje". Za oknem leje deszcz, właśnie zaczęła się szkoła... Wszystko to może nieźle zdołować, a taka lekka i pełna słońca lektura, pomoże Wam choć na kilka wieczorów przenieść się do upalnej Grecji.

Ocena: 7/10

Za książkę serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat!


poniedziałek, 2 września 2013

Podsumowanie sierpnia

Tragiczny poniedziałek? ;) Dla uczniów właśnie nastał jeden z najbardziej znienawidzonych dni roku. Dla mnie - początek ostatniego miesiąca wakacji. Tak, tak, w tym roku obejdzie się bez poprawek - wreszcie!

O ile lipiec upłynął mi pod znakiem lektury, o tyle w sierpniu musiałam skupić się przede wszystkim na pracy. Niemniej jednak znalazłam trochę czasu na książki - w tym miesiącu królowała u mnie seria "Dary Anioła", przeczytałam 4 tomy + przypomniałam sobie I i (oczywiście) obejrzałam film. Posta z recenzją ekranizacji nie będzie, bo chyba wszystko na jej temat zostało już powiedziane i zgadzam się z większością z Was :)

źródło
Mój książkowy sierpień prezentował się następująco:

Liczba przeczytanych książek: 10
Najlepsza książka sierpnia: "Piąta fala" i oczywiście cała seria "Dary anioła"
Największe zaskoczenie: "Przez burze ognia"
Najgorsza książka sierpnia: "Odwrócony mag"
  1. "Przez burze ognia" Veronica Rossi
  2. "Odwrócony mag"
  3. "Miasto zagubionych dusz"
  4. "Miasto upadłych aniołów"
  5. "Miasto szkła"
  6. "Miasto popiołów"
  7. "Pocałunek anioła"
  8. "W pogoni za torebką" Michael Tonello
  9. "Szklany tron" Sarah J. Maas
  10. "Greckie wakacje"
  11. "Piąta fala" Rick Yancey [przedpremierowo]
W najbliższych dniach pojawią się zaległe recenzje, czyli "Greckie wakacje", "Pocałunek anioła" i "Odwrócony Mag" - niekoniecznie w tej kolejności. Aktualnie zaczytuję się w  "Łowcy Demonów", a właściwie... już kończę, bo to dość krótka lektura. Następnie zamierzam sięgnąć po "Moc żywiołów" (jeszcze krótsza), a potem wyczekiwane "Wszechświaty" :)

Dzisiaj do mojej biblioteczki dołączyły dwa kolejne łupy, mimo że obiecywałam sobie nic nie kupować. Nie miałam jednak siły się dłużej opierać i w ten prosty sposób, moja biblioteczka wzbogaciła się o "Żelaznego Króla" i "Zawładniętych" - uznajmy to za prezent z okazji Dnia Blogera :D


Zabawa z wyjątkową premierą! Konkurs okładkowy - rozwiązanie

Zabawa z Fabryką Słów zakończona! Oto cała okładka, o którą pytałam Was tutaj i tutaj:


Oczywiście mieliście rację, to "Dziwni" Stefana Bachmanna ;) Za wszystkie komentarze serdecznie dziękuję. Książki nie ma jeszcze w zapowiedziach Fabryki Słów, ale jeżeli ciekawi Was opis czy recenzja, znajdziecie je tutaj [klik].

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...