środa, 30 lipca 2014

"Coś do stracenia" Cora Carmack

źródło
Tytuł: Coś do stracenia
Autor: Cora Carmack
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 304

"Bestseller "New York Timesa" i "USA Today" Bliss Edwards jest miła, sympatyczna i poukładana. Studiuje na ostatnim roku aktorstwa w college'u. Ma fantastycznych przyjaciół i... wciąż jest dziewicą. Wkurzona tym, że jako jedyna z licznego grona znajomych nigdy nie uprawiała seksu, Bliss postanawia rozwiązać problem. Koniecznie ZANIM odbierze dyplom i zostanie pierwszą kobietą, która opuściła mury uczelni nietknięta. Plan jest prosty - iść do pubu, poderwać przystojnego nieznajomego, oddać mu się, a potem nigdy więcej go nie spotkać. 3 razy zet. Znaleźć, zaliczyć, zapomnieć. Nic jednak nie idzie tak, jak powinno. Bliss panikuje i zostawia nowopoznanego, szalenie przystojnego i zupełnie nagiego faceta we własnym łóżku. I to pod pretekstem, któremu nie dałby wiary nawet ogórek po lobotomii. Jakby tego było mało, następnego dnia okazuje się, że jedne z zajęć w jej grupie poprowadzi nowy wykładowca. Mężczyzna, którego porzuciła w środku nocy i którego miała nadzieję nigdy więcej nie spotkać." źródło

Po szale na romanse paranormalne, dystopie i powieści erotyczne, przyszedł czas na New Adult. Teraz to właśnie ten gatunek święci triumfy. Choć wręcz uwielbiam takie powieści, nie sposób nie zauważyć w nich skłonności do pewnego schematu - młoda dziewczyna, która ukrywa mroczne, traumatyczne wspomnienia poznaje przystojnego, jednak cieszącego się złą sławą chłopaka. Równie ważny jak wątek miłosny, jest najczęściej motyw stopniowego odkrywania przeszłości. Nie zapominajmy jednak, że New Adult to nie tylko (melo)dramaty. Gatunek określa przede wszystkim grupę czytelników, do której takie książki są skierowane. Choć bardzo lubię wzruszające powieści i póki co nie zanosi się, żeby mogła się nim znudzić, "Coś do stracenia" jest bardzo miłą odmianą. Tutaj główną rolę gra dobry humor, a ja po raz pierwszy miałam przyjemność poznać prześmieszną komedię z gatunku New Adult. I jak się okazało - to znakomite połączenie.

Przesympatyczna Bliss studiuje aktorstwo. Wolny czas dzieli między próby i spotkania ze znajomymi. Z pozoru nic nie wyróżnia jej od znajomych z roku, oprócz... krępującego "problemu". Dziewczyna nie chce już dłużej być poukładana i niewinna. Na horyzoncie nie zanosi się na dłuższy związek, a Bliss jest zdesperowana. Razem z koleżanką postanawia wybrać się do pubu w jednym celu - znaleźć faceta, który pozbawi ją krępującego "problemu". Znalezienie faceta na jedną noc, szczególnie, kiedy jest się młodą, atrakcyjną dziewczyną, nie jest zbyt skomplikowane. Kiedy jednak nasza bohaterka ląduje w łóżku z przystojnym, młodym mężczyzną panikuje i... ucieka. Pozostaje jej jedynie nadzieja, że nigdy więcej się nie zobaczą. Niestety, do spotkania dochodzi bardzo szybko, w dodatku w niezwykłych okolicznościach. Bliss spotyka swojego niedoszłego kochanka na uczelni i wcale nie jest on studentem, a... wykładowcą. Czy może być coś bardziej upokarzającego?

"Coś do stracenia" wydaje się być banalną, a nawet lekko głupiutką historią. Mimo wszystko, sięgnęłam po książkę i muszę przyznać, że absolutnie nie żałuję. Cora Carmack ma bowiem niezwykły talent - stworzyła opowieść tak świetną i wykorzystała potencjał swojego pomysłu, jak tylko było to możliwe. "Coś do stracenia" jest komedią i właśnie jako komedię powinniśmy ją postrzegać - no bo kto jest w stanie brać na poważnie dziewczynę, której głównym problemem jest dziewictwo? Jeśli nie podejdziemy do tej historii zbyt poważnie, czeka nas prawdziwa bomba dobrego humoru. Oprócz zabawnej fabuły, autorka zaserwowała nam całą masę drobnych żartów, komediowych sytuacji i  absurdalnych zachowań głównej bohaterki.

Jakby tego wszystkiego było mało, polubiłam Bliss. To zaskakujące, ponieważ główny problem w co drugiej książce stanowi dla mnie główna bohaterka (a raczej to, że wszystkie są takie same;)). Bliss natomiast jest po prostu... normalna. Nie wpada w skrajność - nie nazwałabym jej ani szarą myszką, ani królową pszczół. To fajna, sympatyczna dziewczyna, jaką spotkacie na każdej uczelni i z którą każdy chce się zaprzyjaźnić. Fakt faktem, raz bardzo mi podpadła. Miała czelność wybrać nie tego faceta, któremu kibicowałam, wyobrażacie to sobie? (Tak, wiem, że było to oczywiste, ale mimo wszystko...) Szybko dałam się jednak przekupić autorce, ponieważ mój ulubieniec dostanie osobną powieść, w której odegra główną rolę!

Bądźmy szczerzy - "Coś do stracenia" nie zmieni Waszego życia. Nie zmusi do całonocnych refleksji. Nie wzruszy do łez. Sprawi jednak, że ubawicie się niesamowicie i, tak jak ja, będziecie z niecierpliwością oczekiwać kontynuacji. Świat (tak jak NA) nie składa się tylko z melodramatów, a ta książka w roli komedii spisuje się znakomicie!

Ocena: 8/10

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu:

niedziela, 27 lipca 2014

Stosik lipcowy #22 (6/2014)

Witajcie w tę gorąco lipcową niedzielę! Roztopiliście się już? Ja powoli zaczynam, a gorący, trzymany na kolanach laptop zdecydowanie nie pomaga. Będzie więc krótko - poniżej możecie zobaczyć moje lipcowe nabytki. Choć ten miesiąc to teoretycznie czas posuchy, jeżeli chodzi o książkowe premiery, to udało mi się zebrać kilka naprawdę interesujących tytułów. Co najważniejsze, jest wśród nich "Piękna katastrofa", na punkcie której oszalałam ;)


Od lewej:
  1. "Audrey Hepburn" Alexander Walker - biografia od a-g-w.info i Prószyńskiego. Wygląda naprawdę imponująco. Spodziewałam się mnóstwa wypełniaczy w postaci rysunków i fotografii, ale to głównie czysty tekst - będzie co czytać :D
  2. "Wirusy" Kathy Reichs" - od Publicatu. Wyczekiwałam premiery, wyczekiwałam, a jak książka wreszcie wyszła, to o niej zapomniałam. Nadrabiam zaległości :)
  3. "Magia Krwi" Tessa Gratton - j.w.
  4. "Wybrana" P.C. Cast i Kristen Cast - j.w. W wakacje postanowiłam nadrobić "Dom Nocy". Narzekam na tę serię, ale mimo wszystko chciałabym wiedzieć, co będzie dalej.
  5. "Coś do stracenia" Cora Carmack - przezabawne New Adult od Jaguara. Przeczytane, recenzja wkrótce.
  6. "Piękna katastrofa" Jamie McGuire - od Albatrosa. Najbardziej wyczekiwana przeze mnie premiera roku (no, może nie licząc kontynuacji). Oczywiście rzuciłam wszystko i zaczęłam ją czytać, jak tylko wpadła mi w łapy i... bardzo mi się spodobała!
  7. "Gorączka ciała" Maya Banks - kontynuacja "Szaleństwa zmysłów", które okazało się całkiem niezłe, również od Albatrosa.
  8. "Taniec cieni" Yelena Black - j.w. Właśnie ją pochłaniam i póki co jest całkiem, całkiem...
  9. "Dziesięć płytkich wdechów" K.A. Tucker - prezent ode mnie dla mnie, z okazji obrony pracy dyplomowej (noc zakupów z Matrasie ;))
  10. "Obsydian" Jennifer L. Armentrout - j.w.
  11. "Wielki Gatsby" Francis Scott Fitzgerald - przy -50% zniżce z empiku, ta książka kosztowała jakieś 12zł, więc nie mogłam jej tak zostawić ;)
  12. "Klub Karmy" Jessica Brody - wygrana w konkursie Fabryki Słów.
Widzicie coś dla siebie? A może coś konkretnego polecacie/odradzacie? :)

piątek, 25 lipca 2014

"Lato drugiej szansy" Morgan Matson

źródło
Tytuł: Lato drugiej szansy
Autor: Morgan Matson
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 450

"Taylor Edwards ma nieprawdopodobnie utalentowane rodzeństwo i dobrze ugruntowane przekonanie, że niczym się nie wyróżnia. No, może poza tym, że nienawidzi konfrontacji i ucieka, ilekroć na horyzoncie majaczą kłopoty.
Kiedy okazuje się, ze ojciec Taylor jest ciężko chory, rodzina podejmuje decyzję, że wszyscy razem spędzą lato w domku nad jeziorem z którym wiąże się wiele wspomnień.
Po raz ostatni Taylor była tam w wieku dwunastu lat i jest to ostatnie miejsce, do którego chciałaby wrócić. Lato w tym miejscu oznacza konieczność zmierzenia się z przeszłością - z Lucy, niegdyś najlepszą przyjaciółką i Henrym Crosbym, który zapisał się w jej pamięci jako pierwsza wielka miłość.
Mija trochę czasu i do Taylor dociera, że powrót nad jezioro daje jej szansę na naprawienie tego, co kiedyś popsuła, odzyskanie ludzi, na których jej zależy i pożegnanie z tymi, których niebawem zabraknie." źródło

"Lato drugiej szansy" to moje drugie spotkanie z twórczością Morgan Matson. Poprzednia książka, którą miałam przyjemność przeczytać - "Aż po horyzont" (RECENZJA) - bardzo przypadła mi do gustu. Obie powieści należą do "Serii Pastelowej" wydawanej przez Jaguara, czyli jednej z moich ulubionych. Wszystkie te książki to bardzo wzruszające opowieści o nastolatkach lub młodych kobietach. Nie inaczej jest w przypadku "Lata drugiej szansy" - już okładka ostrzega nas przed wzruszeniami i radzi zaopatrzyć się w chusteczki. Czy ta powieść okazała się równie udana jak poprzednia książka autorki?

Taylor jest do bólu zwyczajna. Na tle swojego brata i swojej siostry wypada naprawdę blado. Oboje mają wyjątkowe hobby i, w przeciwieństwie do Taylor, nie zastanawialiby się nad odpowiedzią, gdyby ktoś zapytał ich, co robią w wolnym czasie. W perfekcyjnej rodzinie nastolatki nie dzieje się jednak dobrze. Ojciec dziewczyny jest bardzo chory i wszystko wskazuje na to, że nie ma szans na wyzdrowienie. Rodzina Edwardsów decyduje się więc spędzić lato wspólnie, w domku letniskowym nad jeziorem. Choć nasza bohaterka zdecydowanie nie ma ochoty tam wracać, rodzice nie pozostawiają jej wyboru. Na miejscu bardzo szybko spotyka właśnie tych, których najbardziej chciała uniknąć - przebywanie w towarzystwie ex-chłopaka, Henry'ego, i ex-najlepszej przyjaciółki, Lucy, okazuje się nieuniknione. Najwyższy czas, aby ukrywane przez lata tajemnice wyszły na wierzch.

Opowieści, w których nad jednym z bohaterów wisi wyrok śmierci zawsze są wzruszające. Szczególnie, kiedy (tak jak w tej historii) autor najpierw przedstawia nam bohatera jako ciepłego, sympatycznego i pełnego pasji człowiek, tylko po to, aby dobić nas jeszcze bardziej jego chorobą. I to właśnie jest najmocniejszą częścią tej powieści - ojciec Taylor, który w obliczu choroby znajduje w sobie siłę, aby jak najlepiej wykorzystać pozostały czas. Relacja dziewczyny z tatą (a właściwie jego relacja z wszystkimi członkami rodziny, jednak największy nacisk położony został na kontakty tej dwójki) jest świetnie wykreowana. Nie bez znaczenia jest tytuł powieści - Taylor dostała drugą szanse na każdej płaszczyźnie.

Jeżeli chodzi o główną bohaterkę, jest to dość specyficzna postać. Taylor została przedstawiona jako do bólu zwyczajna dziewczyna i właśnie ta zwyczajność czyni ją niezwykłą. Jej siostra to mała gwiazda baletu, a brat jest urodzonym geniuszem. Taylor nie ma się czym chwalić i czuje się z tym fatalnie. Jedynym jej talentem zdaje się być ucieczka w trudnych sytuacjach, a to zdecydowanie nie jest powód do dumy. Dziewczyna przechodzi jednak ogromną przemianę i udowadnia, że drugie szanse naprawdę mają sens. Znajduje w sobie odwagę, żeby wziąć sprawy w swoje ręce. Dzięki temu, choć poznajemy ją jako nieciekawą osobą, z czasem lubimy ją coraz bardziej, żeby pod koniec powieść stwierdzić, że to właśnie jest dziewczyna, z którą chcielibyśmy się zaprzyjaźnić.

Wspomnienia Taylor z przeszłości owiane są tajemnicą. Kiedy jednak wreszcie je odkrywamy okazują się dość... trywialne. Nie uważam jednak tego za wadę. Dość mam powieści, w których na bohatera spływa całe zło tego świata. Morgan Matson udowadnia, że niewiele trzeba, żeby zawalił się świat nastolatka i... taka jest prawda. Zabieg ten jedynie potęguje przemianę głównej bohaterki - z dziewczynki, która z każdej błahostki wpadała w histerię i rzucała się do ucieczki, staje rozważną i odpowiedzialną młodą kobietą.

"Lato drugiej szansy" okazało się być powieścią równie interesującą jak poprzednia książka autorki. "Seria Pastelowa" po raz kolejny mnie nie zawiodła, a jedynie utwierdziła w przekonaniu, aby po wszystkie te książki sięgać w ciemno - polecam gorąco!

Ocena: 9/10

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu:

środa, 23 lipca 2014

"Elita" Kiera Cass

źródło
Tytuł: Elita 
Seria: Rywalki, tom: II 
Autorka: Kiera Cass
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 338

"Do pałacu przybyło trzydzieści pięć dziewcząt. Teraz zostało ich tylko sześć.
Ami książę Maxon stają się sobie coraz bliżsi, jednak dziewczyna wciąż pamięta o Aspenie, chłopaku, którego darzyła szczerą miłością jeszcze zanim trafiła do pałacu. Aspen jest jednym z żołnierzy strzegących bezpieczeństwa kandydatek, a to wcale nie ułatwia Ami zrozumienia własnych pragnień." źródło

Są takie serie, w których zakochuję się od pierwszego zaczytania. Nie tyle nie dostrzegam ich wad, co stają się kompletnie nieistotne, bo lektura sprawia mi kupę frajdy. I tak właśnie było z "Rywalkami" - I tom serii kompletnie mnie oczarował i dosłownie go pochłonęłam. Całe szczęście, bo wyczekiwałam premiery tej książki z niecierpliwością, a okładka zachwyciłam mnie tak bardzo, żeby byłam gotowa czytać ją w oryginale. Ku mojej (i pewnie wielu z Was) radości, wydawnictwo Jaguar zdecydowało się wydać tę serię, a my możemy się cieszyć polskojęzyczną wersją w pięknych oryginalnych okładkach.

America wraz z pięcioma dziewczętami w dalszym ciągu pozostaje w grze. Młode damy rywalizują o koroną i księcia Maxona. Jest to coraz trudniejsze, ponieważ młody książę okazał się być wrażliwym, sympatycznym i pełnym ciepła mężczyzną. Nasza bohaterka pozostaje jednak niezdecydowana, choć żywi do niego silne uczucia, sytuacja staje się coraz bardziej skomplikowana. W pałacu pojawił się bowiem Aspen, chłopak, który złamał jej serce tuż przed przybyciem do pałacu. Teraz jest jedynym z żołnierzy, więc dziewczyna nieustannie go spotyka. Szybko staje się jasne, że książę Maxon nie jest jedynym, który będzie musiał dokonać wyboru...

Oj, Americo... Choć darzę Cię ogromną sympatią, zaczynasz mnie irytować! Jak pewnie sami doskonale wiecie urok Maxona jest nie do odparcia. Nasz bohaterka w dalszym ciągu się jednak waha się, kombinuje i rozmyśla. Życie w pałacu ewidentnie przypadło jej do gustu, a miedzy nią a Maxonem nie sposób nie zauważyć chemii. O co więc chodzi? Cóż, "Rywalki" to seria to dość prostej fabule, jednak czyta się ją tak świetnie, że przedłużenie historii na trzy tomy było strzałem w dziesiątkę. To jednak w sumie jakieś 1000 stron, a czymś je przecież trzeba wypełnić. A to, że raz na dziesięć stron krzyczę do książki "Co Ty robisz?!" to nawet lepiej - ważne, że wywołuje jakieś emocje :)

Maxon w dalszym ciągu jest ideałem. Aspen nie jest dla niego absolutnie żadną konkurencją, ale szczerze mówiąc podejrzewam, że takie właśnie było zamierzenie autorki. Teraz przynajmniej po zakończeniu całej serii wszyscy będziemy zadowoleni. W większości powieści połowa czytelników po zakończeniu lektury oburza się i zarzuca bohaterom, że dokonali złego wyboru, a tutaj? Jest tylko jedna słuszna decyzja i wszyscy doskonale wiemy jaka! Spodziewam się również, że jeszcze przed rozpoczęciem lektury bylibyśmy w stanie przewidzieć zakończenie całej trylogii, ale kto wie? Może autorka nas wszystkich zaskoczy?

Wydaje mi się, że gdyby sama miała napisać książkę, byłaby dokładnie taka, jak seria Kiery Cass. Klimat "Elity" nie odstaje od "Rywalek". Autorka posługuje się lekkim, niezobowiązującym językiem i zdawać by się mogło, że nie jest istotne o czym pisze - gdyby tłumaczyła nam sposób działania zaawansowanych maszyn rolniczych, czytałoby się go równie przyjemnie. Pisze jednak o tym, co dziewczyny lubią najbardziej - pałac, drogie suknie, wykwintne jedzenie, cudowny książę i romantyczna miłość - czego chcieć więcej?

Niezależnie od tego, co zrobiliby bohaterowie "Elity", ta książka jest skazana na sukces. To pełna uroku seria i choć II tom jest nieco słabszy od pierwszego absolutnie nie żałuję, że po niego sięgnęłam. Mało tego, liczę, że to właśnie III część - "Jedyna" - będzie najbardziej udana. Myślę, że tych, którzy mają już za sobą lekturę "Rywalek", nie trzeba długo namawiać do sięgnięcia po "Elitę". Natomiast Ci, którzy w dalszy ciągu nie zapoznali się z serią gorąco namawiam do nadrobienia zaległości!

Ocena: 8/10

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu:

poniedziałek, 21 lipca 2014

"Między teraz a wiecznością" Marie Lucas

Tytuł: Między teraz a wiecznością
Autor: Marie Lucas
Wydawnictwo: Egmont
Stron: 464

"A jeśli mieszkańcy zaświatów chcą ci coś powiedzieć…? Szesnastoletnia Julia najchętniej zapomniałaby o swoim dotychczasowym życiu. Dlatego w nowej szkole udaje beztroską dziewczynę z zamożnej rodziny i znajduje sobie przyjaciół, którzy nie zadają zbyt wielu pytań. Wkrótce zdobywa też chłopaka – przystojnego, popularnego Feliksa. Niestety Julia nie może przestać myśleć o Nikim, którego poznała pierwszego dnia w szkole. Chłopak skrywa jakąś mroczna tajemnicę, wszyscy schodzą mu z drogi i nie odpowiadają na pytania o niego. Pewnego dnia Niki zagaduje Julię. Ma dla niej wiadomość od jej dziadka. Tyle że dziadek Julii nie żyje… Cudowna, wywołująca gęsią skórkę historia miłości. "

Zastanawiacie się czasami co decyduje o sukcesie powieści? Ja najczęściej ufam przede wszystkim moim ulubionym blogerkom. Wiadomo, opinie bywają różne, jednak jeżeli większość z nich gorąco poleca (lub odradza) jakąś książka to kieruje się właśnie tymi opiniami. Rzadko kiedy mam mocno odmienne zdanie, jednak wyjątki się zdarzają. Takim właśnie wyjątkiem jest "Między teraz a wiecznością" - pomimo (co najwyżej) średnich recenzji sięgnęłam po tę powieść i... jestem bardzo zaskoczona.

Życie Julii zmienia się diametralnie. Po przeprowadzce wszystko układa się jednak zaskakująco dobrze - Ma nowych przyjaciół, a nawet chłopaka, Feliksa, do którego wzdycha połowa dziewcząt w szkole. Niestety, to jej nie wystarcza. Dziewczyna czuje niezwykłe przyciąganie do Nikiego, znajomego ze szkoły. Niki, w przeciwieństwie do Feliksa, nie należy do najbardziej lubianych osób w szkole. Wręcz przeciwnie - jest tym, którego wszyscy unikają i nawet nie chcą o nim rozmawiać. Chłopak twierdzi, że potrafi komunikować się z duchami i choć oficjalnie nikt w to nie wierzy, to mimo wszystko wolą trzymać się od niego z daleka. Czy Niki naprawdę potrafi skontaktować się z nieżyjącym dziadkiem Julii?

Mogłabym napisać, że nie rozumiem, dlaczego "Między teraz a wiecznością" zabiera tak wiele negatywnych opinii. To jednak nie prawda - w końcu czytałam recenzje, a nie zerkałam jedynie na ocenę końcową. Zdaniem większości czytelników, największą wadą tej powieści jest główna bohaterka. Faktem jest, że dziewczyna pozostaje dość bezbarwna i niezdecydowana. Zgodzę się z zarzutami, że przypomina Bellę ze "Zmierzchu", aczkolwiek z dwojga złego zdecydowanie bardziej polubiłam Julkę. Choć nie darzyłam głównej bohaterki szczególną sympatią, nie zwracałam na to zbytniej uwagi podczas czytania - w książce jest sporo rzeczy, które bardzo mi się spodobały, a do Julii przyzwyczaiłam się dość szybko . Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest miłą odmianą - ostatnio spotykam zbyt wiele idealnych książkowych bohaterek - inteligentnych, pięknych, a w dodatku potrafiących świetnie walczyć (chyba popadamy w skrajność z naśladownictwa "Zmierzchu" w "Igrzyska Śmierci").

Największą zaletą i kwestią, która przeważyła szalę jest klimat. Nie będzie chyba dla Was żadnym zaskoczeniem fakt, że moje najukochańszą, najulubieńszą i najcudowniejszą powieścią ever jest "Nevermore". A już po kilku stronach "Między teraz a wiecznością" znalazłam całkiem sporo powiązań między nimi. Tutaj również chłopak ma w sobie coś mrocznego, jednak nie tak oczywistego jak choćby picie ludzkiej krwi. Mało tego - Niki jest genialny! W dodatku bardzo przypomina nevermore'owego Varena. Jest mroczny, tajemniczy i ma w sobie ten niewytłumaczalny, książkowy urok, który sprawia, że chciałoby się wejść w powieść, wziąć z nim ślub, mieć dwójkę dzieci i ochronić przed złymi mocami z zaświatów. A siła rażenia głównego bohatera płci męskiego to chyba kwestia, na którą najbardziej zwracam uwagę w tego typu lekturach. Swoją drogą, Feliks też jest całkiem spoko, jednak Niki całkowicie go detronizuje ;)

Pewnie Was zaskoczę, jednak muszę przyznać, że "Między teraz a wiecznością" jest moją ulubioną książką z serii "Poza Czasem". Obiektywnie rzecz biorąc, można w niej przyczepić się do mnóstwa rzeczy. Jednak, ma w sobie to coś, co sprawiło, że spędziłam z nią miło czas. Lektura sprawiła mi kupę frajdy, a chyba właśnie to jest najważniejsze, prawda?

Ocena: 7/10


Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu:

sobota, 19 lipca 2014

"19 razy Kathrine" John Green

źródło
Tytuł: 19 razy Kathrine
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Stron: 304

"Katherine V uważała, że chłopcy są odrażający.
Katherine X chciała się tylko przyjaźnić.
Katherine XVIII rzuciła go drogą mailową.
K-19 złamała mu serce 

Colin Singleton gustuje wyłącznie w dziewczętach o imieniu Katherine. A te zawsze go rzucają. Gwoli ścisłości, stało się tak już dziewiętnaście razy.
Ten uwielbiający anagramy, zmęczony życiem cudowny dzieciak wyrusza w podróż po Ameryce ze swoim najlepszym przyjacielem Hassanem, wielbicielem reality show Sędzia Judy. Chłopcy mają w kieszeni dziesięć tysięcy dolarów, goni ich krwiożercza dzika świnia, ale za to nie towarzyszy im ani jedna Katherine. Colin rozpoczyna pracę nad Teorematem o Zasadzie Przewidywalności Katherine, za pomocą którego ma nadzieję przepowiedzieć przyszłość każdego związku, pomścić Porzuconych tego świata i w końcu zdobyć tę jedyną.
Miłość, przyjaźń oraz martwy austro-węgierski arcyksiążę składają się na prawdziwie wybuchową mieszankę w tej przezabawnej, wielowarstwowej powieści o poszukiwaniu samego siebie.
" źródło

Greena nie trzeba nikomu przedstawiać - prawdopodobnie połowa z Was wie o nim więcej niż ja. Muszę się jednak przyznać, że tym razem i mnie dosięgnął szał na autora. Choć,  w przeciwieństwie do większości bestsellerów, jeszcze przed pojawieniem się w kinach ekranizacji. Autor potrafi oczarować czytelnika już po kilku stronach powieści - podczas lektury "Gwiazd naszych wina" pierwsza łezka zakręciła się w moim oku około 16 strony (ktoś mnie przebije?). Od tamtej pory w ciemno sięgam po powieści autora. Kiedy zobaczyłam w zapowiedziach "19 razy Kathrine" piszczałam z radości i krzyczałam, że muszę ją mieć jeszcze przed spojrzeniem na opis powieści. I to właśnie jest zaufanie do autora - biegłabym do księgarni w dniu premiery jego książki nawet, jeśli byłby to słownik!

Green, jako niekwestionowany mistrz tworzenia unikatowych bohaterów, i tym razem zaskakuje. Colin do zwyczajnych bowiem nie należy - w przeszłości był cudownym dzieckiem. Już jako mały brzdąc wyróżniał się nieprzeciętną inteligencją, zna kilka języków, a przyswajanie informacji przychodzi mi bardzo szybko. Cudowne dzieci mają potencjał na dorosłych geniuszy, jednak Colin ma poważne obawy, że nie zostanie jednym z nich. Raczej nie wynajdzie lekarstwa na raka, ani nie sklonuje człowieka i... chłopakowi naprawdę trudno się pogodzić z tym, że powoli przestaje być cudowny. Czy jego poświęcenie dla nauki czytanie 400 stron dziennie ma w ogóle sens?

Główny bohater wyróżnia się od innych nastolatków jeszcze jedną, dość nietypową kwestią. Tak jak jego rówieśnicy przeżywa pierwsze miłości. W jego przypadku jest ich dość sporo, jednak to jeszcze nie jest tak zaskakujące - w końcu młodzi ludzie nierzadko są kochliwi. Colin jednak gustuje w pewnym typie dziewcząt. Nie wyróżnia ich kolor włosów, oczu, czy wzrost, lecz... imię. Chłopak umawia się jedynie z dziewczynami o imieniu Kathrine, a dziewiętnasta z nich właśnie go rzuciła. Zrozpaczony postanawia choć raz zachować się inaczej niż się tego po nim spodziewano i wyrusza w podróż życia.

"19 razy Kathrine" to paradoksalnie typowo greenowska książka, a jednocześnie zupełnie inna niż wszystkie. Nie płakałam na niej, nie uroniłam nawet łezki. Tragedia nie wisiała w powietrzu, a po zakończeniu lektury nie czułam, że życie już nigdy nie będzie takie samo. Bardzo szybko zdałam sobie jednak sprawę jak mądrą i wyjątkową lekturą jest ta książka. Morałów trzeba po prostu... poszukać trochę głębiej. Obracamy się więc w typowej dla Greena tematyce - poszukiwaniu własnego ja i odnalezieniu odpowiedzi na pytania "kim jestem?", po prostu w nieco mnie tragicznej otoczce niż zawsze.

Z pozostałymi książkami autora łączy tę historie jeszcze jedno - genialny warsztat. Absurdalny humor Greena, który potrafi żartować z rzeczy, które w wykonaniu kogokolwiek innego byłby zapewne niesmaczne, trafia do mnie jak żadne inny. Przykład? Colin trafia do fabryki produkującej sznureczki do tamponów... Serio? Czy może być coś bardziej abstrakcyjnego? Koniec końców, powieść to jednak nie komedia. Porusza dużo poważniejsze kwestie, jednak w dość zabawny sposób.

Tuż po przeczytaniu "19 razy Kathrine" stwierdziłam, że książka mi się podobała. Jednak dopiero pisząc tę recenzję zdałam sobie sprawę, że tak bardzo! Warto jednak podejść do niej z neutralnym nastawieniem - nie spodziewajmy się kolejnego "Gwiazd naszych wina", bo ta historia została już opowiedziana. Nie spodziewajmy z góry skazanego na śmierć bohatera - nawet, gdyby autor uległ namowom czytelników zarzucono by mu powtarzalność. "19 razy Kathrine" to niezwykła opowieść i zasługuje na to, by spojrzeć na nią z szerszej perspektywy.

Ocena: 8/10
Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Bukowy Las
http://bukowylas.pl/

poniedziałek, 14 lipca 2014

Gra: Kupcy i Korsarze

źródło
Tytuł: Kupcy i Korsarze 
Wydawnictwo: Rebel
Typ: gra planszowa 
Liczba graczy: 2-4 osób 
Czas gry: ok. 120-180 minut

"W grze Kupcy i Korsarze wcielasz się we wpływowego kupca lub bezwzględnego pirata przemierzających słoneczne Karaiby.



Rozpoczynasz grę jako prosty kapitan z niewielkim stakiem. Jeżeli dobrze pokierujesz swoimi poczynaniami, wkrótce będziesz mógł stać się posiadaczem fregaty lub galeonu. Ba, może nawet uda Ci się zdobyć jeden z olbrzymich statków wojennych?

Czy zawiniesz do Port Royale aby sprzedać tytoń, kupisz drewno w Curacao, a może wykonasz ściśle tajną misję dla gubernatora francuskiego portu Basse-Terre?

Musisz jednak uważać - po morzach grasują potężni piraci, tacy jak kapitan Barbarossa wraz z załogą. Oni nie zadają pytań - bez wahania puszczą na dno Twój statek pełen drogocennych towarów, niezależnie od Twojej narodowości.

W walce z piratami możesz liczyć na wsparcie floty wojennej najważniejszych ówczesnych potęg - Hiszpanii, Anglii, Holandii i Francji. Z drugiej strony, jeżeli przypadkiem "zdarzy Ci się" zapolować na statek jakiegoś kupca, floty te będą ścigać Cię do upadłego." źródło

Dlaczego Kupcy i Korsarze?
Choć (jak pewnie zdążyliście się domyślić) preferuję przede wszystkim "fantastyczne klimaty", zawsze miło sięgnąć po coś innego - ot tak, dla urozmaicenia. Na "Kupców i Korsarzy" padło - jak zwykle - za sprawą genialnych ilustracji... Widzicie pirata na okładce? Co prawda do Johnny'ego Deepa mu daleko, ale i tak zwiastuje świetną zabawę :) Rozłożona gra (jak na zdjęciu poniżej) prezentuje się naprawdę imponująco, a fabuła brzmi równie ciekawie - czy "Kupcy i Korsarze" okazała się grą równie imponującą, jak się spodziewałam?

O co tu chodzi?
Zwycięzcą gry zostaje ten, kto zbierze 10 punktów chwały. Ale po kolei... Zaczynamy od wyboru statku i wylosowania naszego kapitana. W zasadzie w odwrotnej kolejności, ponieważ kapitan, którego wylosujemy powinien pomóc nam w wyborze statku. W praktyce - nie ma to większego znaczenia, ponieważ i tak każdy wybiera większy okręt :) Nie musimy od razu deklarować, jaki sposób działania obierzemy - możemy być albo kupcem, albo piratem, a nawet zmieniać zdanie w trakcie gry. Gracze mają prawo wykonać trzy akcje w ciągu tury, a jak nietrudno się domyślić jedną z nich jest "ruch". Oprócz tego możemy wykonywać akcję "port", która umożliwia nam m.in. zakup i sprzedaż towarów, dokupienie ulepszeń, czy po prostu zmianę statku. Akcję możemy wykorzystać również na atak, jeżeli taką ścieżkę do zwycięstwa zamierzamy obrać.

Gra pełna jest różnego rodzaju kart - plotki, misje, wydarzenia... Musimy użyć ich w odpowiednim momencie, a to wymaga dokładnego zapoznania się z instrukcją. Trzeba jednak przyznać, że nawet kiedy zaznajomimy się z zasadami, nie wszystko jest do końca jasne - trzeba rozegrać kilka partii, aby móc przewidzieć, które ruchy mają sens, a które na pewno nie doprowadzą nas do zwycięstwa. Wygrana uzależniona jest od punktów chwały, jednak sposobów na ich zdobycie mam całe mnóstwo. Najprostszą drogą, szczególnie dla początkujących graczy, jest robienie kariery jako kupiec. Kupno różnego rodzaju towarów, a następnie sprzedaż ich w miejscach, gdzie jest popyt dostarcza nie tylko dukatów, lecz również punktów chwały. Sprzedaż 3 jednakowych produktów w porcie, w którym jest na nie popyt dostarcza nam właśnie chwały. Oprócz tego możemy je zdobyć poprzez gromadzenie majątku w swojej skrzyni skarbów, czy ataki na kupców, a nawet innych graczy. Rozgrywka jako pirat jest dużo bardziej ciekawa, jednak rzadko kiedy opłacalna. Jako kupiec możemy natomiast powoli piąć się na szczyt i nie grożą nam większe niebezpieczeństwa (oprócz ataków, których jednak nietrudno się ustrzec). Niestety, rozgrywa (nawet w przypadku czterech graczy) jest monotonna, jeśli wszyscy z nich postanawiają dorobić się na handlu.



Wykonanie
Jak chyba we wszystkich grach wydawnictwa Rebel - świetne. Dostajemy naprawdę ogromną planszę, większą niż w większości gier. Na uwagę zasługuje nie tylko grafika lecz również faktura - jest inna niż do tej pory spotykałam i wygląda wyjątkowo interesująco. Oprócz tego mamy całe mnóstwo elementów - kostki, znaczniki graczy, po kilka okrętów w każdym kolorze, znaczniki towarów, ulepszeń - jest do naprawdę sporo. Dodatkowo, gra obfituje w karty - oprócz kart statków i kapitanów, których otrzymujemy na początku rozgrywki, mamy też wspomniane wcześniej plotki, wydarzenia, misje i ładunki. Z wszystkich planszówek, z którymi miałam do czynienia, ta chyba najbardziej obfituje w bogactwo elementów, a odnośnie ich wykonania nie mam zarzutów oprócz jednego - literówek. Do tej pory nie było ich w grach, a może po prostu ich nie wyłapywałam, jednak tutaj dość mocno rzucają się w oczy.


Ocena 
"Kupcy i Korsarze" to miła odmiana od gier fantastycznych, których tak wiele na rynku. Jestem przekonana, że nie tylko fani "Piratów z Karaibów" znajdą tutaj coś dla siebie. Solidnie wykonana gra, w której mamy mnóstwo możliwości i niewielką losowość.

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:



sobota, 12 lipca 2014

Gra: Władcy Podziemi

źródło
Tytuł: Władcy Podziemi 
Wydawnictwo: Rebel
Typ: gra planszowa 
Liczba graczy: 2-4 osób 
Czas gry: ok. 90minut

"Spotkali się w karczmie. Mocarny wojownik, przebiegły czarodziej, nawiedzony kapłan i podstępny złodziej. Po paru godzinach i wielu wypitych kuflach piwa tworzyli już nierozerwalną drużynę poszukiwaczy przygód gotowych usunąć wszelkie zło z tego świata. A trochę tego zła mieli właściwie pod bokiem - pewien mroczny władca wydrążył tunele w pobliskim wzgórzu i zapełnił je pułapkami, skarbami i trollami. Bohaterowie postanowili więc zaatakować podziemia i ukarać nikczemnego władcę!

Czy jesteś gotów dokonać bohaterskich czynów, dzięki którym zdobędziesz sławę, bogactwo i miłość nadobnych dziewic? W takim razie zagraj w coś innego! Bo ta gra przeznaczona jest dla osób, które chcą się dowiedzieć, jak budować podziemia. Skąd wziąć sługi i potwory, oraz jak je zadowolić. A także jak to jest, gdy banda wymoczkowatych świętoszków próbuje zniszczyć całą twoją ciężką pracę! Jesteś gotów na to wyzwanie?

Władcy Podziemi to gra dla 2-4 ambitnych władców podziemi. Musisz kopać tunele, wydobywać złoto, najmować potwory, tworzyć pułapki i zajmować się wszystkimi rzeczami, które są potrzebne w porządnych podziemiach. Nie jest to łatwe zadanie, ponieważ konkurencja nie śpi i czasami trzeba wykazać się odrobiną nikczemności, żeby osiągnąć swój cel - a im bardziej zły jesteś, tym silniejsi poszukiwacze przygód chcą odwiedzić i zniszczyć stworzone przez ciebie podziemia. Na koniec otrzymujesz punkty w oparciu o swoje osiągnięcia: budowę i obronę lochów, a czasami także za zdobycie prestiżowych tytułów." źródło

Dlaczego Władcy Podziemi?
Każdy wielbiciel gier planszowych jest w stanie bardzo szybko określić swoje preferencje. Ja, choć staram się stawiać na różnorodność, przede wszystkim zwracam uwagę na uniwersum. Tak jak w literaturze, tak i podczas rozgrywek najbardziej lubię obracać się w klimacie fantasy. "Władcy Podziemi" obfituję w niezwykłe stworzenia (zwane tutaj "potworami"), w dodatku w przepięknej, nieco karykaturalnej wersji - to wystarczyło, żeby mnie przekonać!



O co tu chodzi?
"Władcy Podziemi" wyróżniają się jedną, podstawową kwestię - to Ty jesteś tym złym. Jako początkujący mieszkaniec poziemnych krain startujesz z neutralną reputacją, jednak przedstawiciele dobra są Twoim wrogiem. Gra dzieli się na rok I i II (oczywiście, jeśli macie ochotę możecie ją przedłużyć). Z kolei lata dzielą się na fazy. W pierwszej z nich przygotowujemy się do walki. losujemy karty, które pozwalają nam rozbudowywać nasze podziemia o kolejne tunele oraz pomieszczenia, rekrutujemy chochliki i potwory, a także zarabiamy (lub tracimy) złoto, jedzenie, jak również reputację. Kolejna z faz to walka, która jest najbardziej skomplikowana. Jeśli mamy pecha (a jak na złość często się to zdarza podczas roku I), może się okazać, że nie dysponujemy ani jednym potworem. Walczymy z poszukiwaczami przygód, których losujemy, a następnie przydzielamy zgodnie z naszą reputacją. Mówiąc w skrócie - im gorszą sławą cieszymy się w podziemiach, tym silniejszy będzie nasz przeciwnik. Jeśli staniemy się naprawdę, naprawdę źli - wtedy zaczynają się prawdziwe problemy!

Do walki musimy się przygotować. W instrukcji znajdują się przykłady bitew i szczerze polecam je przerobić - są bardzo pomocne. Poszukiwacze przygód mogą się uzdrawiać, niwelować obrażenia zadane przez pułapki, a nawet rzucać na nas czary. Kluczowym elementem jest przeliczenie sobie w wszystkiego w głowie i zaplanowanie kilku ruchów w przód. Użyte w nieodpowiednim elemencie karty potworów i pułapek mogą spowodować zajęcie przez Poszukiwaczy całych naszych podziemi. Te same, użyte w innej kombinacji mogą zadecydować o naszym zwycięstwie już w pierwszej turze. Niestety gracze poruszają się praktycznie niezależnie od siebie i nie ma między nimi żadnej interakcji. Dość ciężko jest również przewidzieć zwycięzcę - pod koniec podlicza się wszystkie osiągnięcia, przyznaje tytuły i punkty, a kto zdobędzie ich najwięcej - wygrywa.


Wykonanie
Oczywiście genialne! Ten tytuł to pudełko pełne cudów - plansza główna, dodatkowa i plansze dla poszczególnych graczy. Do tego całe mnóstwo żetonów i kart. Jak wszystkie gry z wydawnictwa Rebel, ta również dopracowana jest w każdym szczególe. "Władcy Podziemi" wyróżniają się jednak humorystyczną oprawą. Ilustracje potworów są karykaturalne i wszystko potraktować możemy z przymrużeniem oka. Nawet instrukcja obfituje w komentarze dwóch niezwykłych stworzeń, które nie dość, że rozśmieszają na każdym kroku, to jeszcze tłumaczą fabułę w bardzo przystępny sposób.


Ocena 
 

Władcy Podziemi to świetna gra. Choć wydaje się bardzo złożona, w rzeczywistości nawet młodsi gracze będą w stanie sobie z nią poradzić. Powala wykonaniem, dobrym humorem i fabułą. Jedyne, czego mi zabrakło, to interakcja między graczami. Niemniej jednak jest to gra godna polecenia - u mnie otrzymuje zaszczytny tytuł jednej z ulubionych.

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:
 

czwartek, 10 lipca 2014

"NOS4A2" Joe Hill

źródło
Tytuł: NOS4A2
Autor: Joe Hill
Wydawnictwo: Albatros
Stron: 752

"Na swoje ósme urodziny Victoria McQueen dostaje od rodziców rower pozwalający jej dotrzeć w miejsca, w których znajduje zagubione przedmioty. Wystarczy, że wjedzie na zniszczony stary most, i trafia tam, gdzie pragnie się znaleźć. Jak się okazuje, nie jest jedyną osobą przemierzającą ten most. Bibliotekarka Maggie, poznana podczas jednej z takich wypraw, opowiada jej o porywającym dzieci Upiorze, który zabiera je na przejażdżkę Rolls-royce’em z 1938 r., po czym wysysa z nich dusze i pozbawia ludzkich uczuć.
Po raz ostatni Victoria przemierza stary most jako siedemnastolatka. Po kłótni z matką
wyrusza na poszukiwanie kłopotów. I, oczywiście, je znajduje, trafia bowiem do domu Upiora. Kiedy chce pomóc chłopcu zamkniętemu w starym rolls-roysie z rejestracją NOS4A2 – Nosferatu – okazuje się, że jest on wampirem. Zanim udaje jej się uciec, staje twarzą w twarz z Charliem Manxem – Upiorem we własnej osobie.
W dorosłym życiu próbuje zatrzeć w pamięci tamte wydarzenia, ale Charie Manx już się postara o to, żeby o nich nie zapomniała." źródło

Joe Hill jest synem Stephena Kinga. Dla wielu czytelników jest to wystarczający powód, żeby sięgnąć po książkę. Ja na szczęście nie miałam pojęcia o jakichkolwiek rodzinnych powiązaniach tych dwóch panów. Dlaczego "na szczęście"? Ponieważ "NOS4A2" broni się sama. Po pierwsze - genialny sposób zapisania tytułów, który rozszyfrowałam o chwilę za późno, żeby nie uznać tego za wstydliwe. Po drugie - genialna okładka, która poniekąd wiąże się z tytułem. Po trzecie i najważniejsze - opis, który naprawdę intryguje. "NOS4A2" nie potrzebuje niczego więcej, żeby zainteresować potencjalnego czytelnika! Jeśli jednak z uwagi na nazwisko Kinga po książkę sięgnie więcej osób to nawet lepiej - z pewnością nie będą tego żałować.

Zanim przejdę do opisu fabuły, muszę zwrócić uwagę na sposób wydania. Książka to naprawdę opasłe tomisko - ma ponad 750 stron. Dzieli się na kilka części (?), które dzielą się na rozdziały, które z kolei dzielą się na podrozdziały. Co ciekawe, znajdziemy tutaj również ilustracje. Nie byle zdjęcia, ale prawdziwie klimatyczne rysunki, które oddzielają poszczególne części. Oprócz tego, podrozdziały kończą się drobnymi rycinami (coś w stylu gwiazdek, które rozdzielają podrozdziały niektórych powieści). Ciekawym elementem są również ulotki, które znajdują się w powieści nie w postaci suchego tekstu, a łącznie z ilustracjami. Całość wypada naprawdę nieźle, szczególnie biorą pod uwagę cenę - książkę możemy kupić praktycznie za tę samą kwotę, co większość pozycji na rynku, z tym, że jest ona dwa razy grubsza + ciekawie wydana. 

Wróćmy jednak do fabuły... "NOS4A2" to historia bardzo rozbudowana, którą wyjątkowo ciężko jest streścić w kilku zdaniach. Opowieść zaczyna się kiedy kilkuletnia Vic dostaje niezwykły rower. Za każdym razem kiedy ginie jakiś przedmiot, dziewczynka wsiada na swój (odrobinę za duży) pojazd i jedzie na (również niezwykły) most. Po drugiej stronie czeka na nią coraz to nowe miejsce, w którym odnajduje zgubę. Nie ważne, czy chodzi o rodzinną pamiątkę, czy choćby portfel taty. Podróże stają się jednak coraz bardziej niebezpieczne - wszystko ma swoją cenę. 

Victoria nie jest jedyną osobą, która posiada magiczny pojazd. Charlie Manx to właściciel samochodu, który tak jak rower dziewczynki, pozwala mu przemieszczać się w bardzo odległe miejsca. Z tą różnicą, że Manx nie zamierza używać go, aby komukolwiek pomóc. Może za wyjątkiem samego siebie...

Historia nie toczy się według typowego schematu - początek, rozwinięcie, zakończenie. Tutaj przeskakujemy między wydarzeniami, a spora część fabuły toczy się jedynie wokół jednego z bohaterów. Do konfrontacji faktycznie dochodzi, jednak nie dopiero w zakończeniu, a dużo szybciej. I wcale nie oznacza ona szczęśliwego zakończenia, a jedynie początek prawdziwej akcji. Dokładnie tak jakbyśmy zestawili wydarzenia z kilku tomów jednej powieści w całość. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć co będzie dalej, ani czy koniec naprawdę jest końcem.

Joe Hill pisze w sposób niezwykły. Sprawia, że nawet najbardziej błahe opisy czyta się z wypiekami na twarzy. Kiedy jednak przechodzi do prawdziwie mrożących krew w żyłach wydarzeń, robi to naprawdę w wielkim stylu! Do tej pory przechodzą mnie ciarki po plecach - Hill nie oszczędził nam brutalnych scen, szczególnie tych, lekko napisanych, jak gdyby bohaterowie wspominali pogodę zeszłorocznych wakacji. Klimat jest niezwykle niepokojący, a otoczenie całości świątecznymi akcentami jedynie go potęguje.

"NOS4A2" to naprawdę genialna historia. 750 stron świetnie napisanej powieści. Autor udowadnia, że nie zamierza spocząć na laurach, a nazwisko ojca niczego nie zmienia. Książka broni się sama w sobie, a ja bardzo gorąco Wam ją polecam, niezależnie czy jesteście fanami gatunku, czy nie! 

Ocena: 9/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:
http://www.wydawnictwoalbatros.com/

wtorek, 8 lipca 2014

"Monument 14. Odcięci od świata" Emmy Laybourne

Tytuł: Monument 14. Odcięci od świata
Autorka: Emmy Laybourne
Seria: Monument 14, tom: I
Wydawnictwo: Rebis
Stron: 344

"Potężne tsunami pustoszy wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Nad krajem przetaczają się straszliwe burze, a ze zniszczonego ośrodka wojskowego wydostaje się tajemnicza broń chemiczna. Sześcioro licealistów, dwójka gimnazjalistów i szóstka mniejszych dzieci po wypadku w drodze do szkoły chroni się w supermarkecie. Wielki sklep szybko staje się jednak zarówno ich schronieniem, jak i więzieniem. Grupka zdanych na siebie, przerażonych, odciętych od świata dzieciaków zaczyna tworzyć małą społeczność: organizują sobie życie, dzielą obowiązki, starsi opiekują się młodszymi, ale też ujawniają się szkolne sympatie, antypatie i skrywane dotąd uczucia, wyłaniają się naturalni przywódcy i ci, którzy chcą skorzystać z sytuacji i trochę się zabawić...
Świetnie przedstawieni młodzi bohaterowie, ze swym charakterystycznym językiem, buzującymi emocjami i odmiennymi osobowościami, wymagające i realistyczne sytuacje oraz dynamiczna akcja sprawią, że czytelnicy nie będą mogli oderwać się od lektury.
'Monument 14' to interesujące połączenie 'Władcy much' z realiami filmu 'Pojutrze'." 

To miał być zwykły dzień. Dean i jego młodszy brat opuścili dom w pośpiechu - spieszyli się na autobus. Jak się okazało, pojazd ten odegrał kluczową rolę w ich życiu... Gdyby nie zdążyli, kto wie co stałoby się z nimi podczas kataklizmów?

Chłopcy podróżują osobnymi pojazdami, kiedy rozpoczyna padać największy grad, jaki kiedykolwiek widzieli. Opady mają naprawdę katastrofalne skutki, jednak Dean i Alex uchodzą z życiem - jeden z autobusów dosłownie wjeżdża w budynek supermarketu. Kiedy kobieta kierująca pojazdem udaje się na poszukiwania pomocy dzieciaki zostają zdane same na siebie. Od tej pory sześcioro licealistów, dwójka gimnazjalistów i szóstka maluchów musi zapanować nad sytuacją. Na ich korzyść zdecydowanie działa fakt, że zostali uwięzieni właśnie w supermarkecie - miejscu pełnym zapasów jedzenia i innych niezbędnych produktów. Czy jednak młodzi ludzie będą na tyle samowystarczalni, żeby zaopiekować się sobą nawzajem, a w dodatku uniknąć anarchii?
Postapokalipsa to jeden z moich ulubionych gatunków - idealne połączenie emocji i science-fiction. Problem w tym, że nawet najlepszy pomysł na książkę utrzymaną w takim klimacie łatwo popsuć. A to nietrafionym wątkiem miłosnym, a to infantylnym bohaterem, najczęściej jednak - zbyt dużą ilością absurdów. Emmy Laybourne zaczęła całkiem nieźle - autobus pełny dzieciaków + tsunami, które jest dopiero początkiem katastroficznych zdarzeń. Pomysł to jednak dopiero połowa sukcesu - równie ważne jest wykonanie!

Z przyjemnością muszę stwierdzić, że (pomimo wszystkich obaw, jakie naszły mnie odnośnie Monumentu) Laybourne nie zmarnowała potencjału tej opowieści. Co więcej, to chyba właśnie wykonanie jest jej największym atutem. Narratorem powieści jest Dean - kilkunastoletni chłopak - i właśnie jego komentarze sprawiają, że książkę czyta się tak dobrze. Tematyka nie jest lekka, jednak dzięki narracji, strona za stroną mijają tak szybko, jakbym miała w rękach komedię. Nie mam pojęcia, jakim cudem autorce udało się wcisnąć tak dużą dawkę dobrego humoru w postapokalipsę, ale udało jej się to znakomicie

Całość podzielona została na dni i muszę przyznać, że jakość wydania (choćby sposób numeracji stron) przykuwa uwagę. To jedna z tych książek, w której każdy znajdzie coś dla siebie - i wielbicie mocniejszych wrażeń, i Ci, którzy stawiają przede wszystkim na romans. Nie zabrakło dramatycznych sytuacji, jak również nastoletnich wygłupów.

Umieszczenie uczniów w supermarkecie nie było przypadkowego - mało kto byłby przecież w stanie uwierzyć, że gimnazjaliści radzą sobie chociażby w dżungli. Tutaj jest to dużo prostsze, a walka o przetrwanie ogranicza się do sięgania po jedzenie z półki. Nie wszystko wypada jednak realistycznie, jak choćby kilkulatek radzący sobie z gotowaniem niczym szef kuchni. Takie sytuacje potraktowałam jednak z przymrużeniem oka - w końcu to powieść o młodzieży i dla młodzieży.

"Monument 14" okazał się ogromnym zaskoczeniem - książkę czyta się naprawdę znakomicie. Z niecierpliwością oczekuję kontynuacji, która (na szczęście) ukaże się już za nieco ponad miesiąc, a Wam bardzo gorąco polecam tę książkę!

Ocena: 8/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:
http://www.rebis.com.pl

czwartek, 3 lipca 2014

"Pozostawieni" Tom Perrotta

źródło
Tytuł: Pozostawieni
Autorka:
Wydawnictwo: Znak
Stron: 368

"Co się stanie, gdy nagle znikną tysiące ludzi? Znikną tak po prostu, nie wydarzy się katastrofa, nie będzie żadnego wypadku ani mordercy-szaleńca? Jak poradzą sobie z tym ci, którzy pozostali?

Trzy lata po tajemniczym zniknięciu dwóch procent ludzkości, mieszkańcy Mapleton muszą odnaleźć się w świecie pogrążonym w żałobie. Pogodzić się z utratą ukochanych, sąsiadów, przyjaciół. Nowy burmistrz, Kevin Garvey próbuje tchnąć w nich ducha walki i nową nadzieję, choć również jego własna rodzina rozpadła w wyniku tragicznych zdarzeń. Jego żona złożyła śluby milczenia i dołączyła do sekty religijnych fanatyków, syn rzucił studia i podążył za samozwańczym prorokiem, a córka w niczym już nie przypomina dawnej pilnej uczennicy.
" źródło

2% to tak niewiele... W praktyce okazuje się jednak, że każdy znał kogoś, kto zniknął. Niektórzy mieli pecha - jedna z mieszkanek Mapleton, Nora, straciła całą rodzinę - męża i dwójkę dzieci. Jednak nawet Ci, których rodziny pozostały w komplecie, zdają sobie sprawę, że świat zmienił się na zawsze. Jedną z takich rodzin są Garvey'owie - mieli to szczęście (a może pecha, w końcu nie wiemy, co stało się z zaginionymi), że cała ich czwórka jest "Pozostawionymi". Kevin zdaje się najlepiej odnajdywać w nowym porządku - zostaje burmistrzem i próbuje się dostosować do nowego porządku. Jego żona jednak, z kompletnie nie zrozumiałych dla mężczyzny przyczyn, postanawia dołączyć do jednej z sekt. Syn z kolei całkowicie zrywa kontakt z rodzicami, a córka, po ogoleniu głowy na łyso, spędza czas na niekończących się imprezach z przyjaciółką.

"Pozostawieni" nie skupiają się na wyjaśnieniu zagadki zniknięcia. Fabuła toczy się wokół reakcji ludzi na nieprzewidziane wydarzenia. Wszystko toczy się bardzo szybko - w jednej chwili świat żyje swoim życiem, a w kolejnej zostają jedynie puste miejsca, w których jeszcze przed chwilą ktoś siedział. Ludzie na różne sposoby próbują radzić sobie z zaginięciami. Jedni, tak jak Laurie (żona Kevina), decydują się na bardzo radykalne rozwiązania dołączając do Winnych Pozostałych. Sekta jest genialna w swym absurdzie, swoją drogą - jeden z mocniejszych elementów powieści. Mówiąc w skrócie, to skupisko ludzi, którzy ubierają się na biało, palą (tak, to wymóg) i w parach obserwują mieszkańców miasta, którzy nie zdecydowali się do nich dołączyć. 

Winni Postali to tylko jeden z przykładów - sekt jest wiele. W książce poznajemy dwie z nich, które najbliższe są głównym bohaterom. Trzymają się jednego schematu - główna idea jest absurdalna, jednak przy dokładniejszej analizie okazuje się, że są naprawdę niebezpieczne. Jakkolwiek dziwaczne wydawać by się mogły, nie sposób nie dostrzec gorzkiego morału.

Choć tematyka powieści jest dość ciężka, czyta się ją znakomicie. Po pierwsze - niesamowicie wciąga, a po drugie język jest bardzo przystępny. Choć powieść opisuje losy rodziny, nie można jej zaliczyć do historii typowo obyczajowych. Jednocześnie, zróżnicowanie bohaterów rozszerza grono potencjalnych czytelników - choć Kevin gra tutaj pierwsze skrzypce, również młode wielbicielki literatury znajdą coś dla siebie, ponieważ postać córki głównego bohatera jest bardzo istotną postacią.

Tuż po zakończeniu lektury rozpoczęłam poszukiwanie informacji dotyczących kolejnej części. Jak się jednak okazuje, kontynuacja nie istnieje. Losy bohaterów zakończyły się dość nietypowo, a ja czuję ogromny niedosyt. Niestety wszystko wskazuje na to, że Perrotta jest fanem niejednoznacznych zakończeń, a my będziemy musieli sami odpowiedzieć sobie na pytanie: "Co było dalej?".

Jak pewnie większość z Was już wie, HBO właśnie wyemitowało pierwszy odcinek serialu opartego na tej powieści. Miałam już przyjemność go zobaczyć i szczerze wątpię, że byłabym w stanie zrozumieć istotę ekranizacji nie czytając książki. Niemniej jednak, już teraz podejrzewam, że większość istotnych wydarzeń zostanie zmieniona. Z niecierpliwością oczekuję premiery kolejnego odcinka, a Wam gorąco polecam i książkę, i serial, jednak koniecznie w tej kolejności! 

Ocena: 8,5/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...