źródło |
Autor: Margaret Okeey
Wydawnictwo: Jaguar
Stron: 224
"Oto twoje YOLO. Wklejaj, wydzieraj, maż, ciap, polewaj, posypuj.
Stwarzaj własne światy. Wyrażaj siebie. Kreuj swoją rzeczywistość.
Nawiązuj nowe znajomości. Okaż waleczne serce i pokaż jaki jesteś
naprawdę. Rób rzeczy ciekawe, dziwne, dziwaczne i szalone. Baw się
dobrze! Don’t worry, be happy i zachowaj zasady BHP." źródło
Po sukcesie dzienników do zniszczenia, księgarnie zalała fala przeróżnych książek, mających na celu pobudzanie kreatywności. Od typowych notatników mających na celu "kreatywną destrukcję" po kolorowanki antystresowe. Spotkałam się nawet z zaawansowaną wersją "Połącz kropki"! Sceptycznie podchodziłam do tego typu zabaw, jednak za namową innych blogerów postanowiłam sama sprawdzić, o co tyle szumu...
"YOLO" autorstwa Margaret Okeey to dziennik, składający się z 224 stron. Na (prawie) każdej z nich zapisane są zadania, do wykonania. Pomysły są raczej zróżnicowane, nie powtarzają się. Jeżeli chodzi o ich stopień absurdu - z tym już bywa różnie :) Znajdziemy tutaj te bardziej typowe pomysły, takie jak kolorowanie, wklejanie zużytych biletów, ozdabianie, dorysowywanie, czy wycinki z gazet, to jednak nie wszystko. Nie zabrakło również tych bardzo nietypowych - wylewanie na książkę sosów i innych płynów, czy choćby rysunki stworzone trawą. Niektóre zadania mnie zainteresowały i wciągnęły - inne natomiast po prostu odrzuciły. Nie mam zamiaru bazgrać po mojej książce błotem, choćby nie wiem co!
Mimo sceptycznego nastawienia, muszę przyznać, że "YOLO" spełnia swoją funkcję. Z czasem zamiast iść po najmniejszej linii oporu, zaczynamy coraz bardziej dokładnie i ambitnie wypełniać zadania. Co za tym idzie pobudzamy naszą kreatywność! Oprócz tego, zgodnie z założeniem "YOLO" jest tak wciągające, że działa odstersowywująco, a jednocześnie zapewnia kupę dobrej zabawy. Niektórych zadań nie zamierzam wykonywać - nikt nie jest w stanie namówić, mnie żebym pluła na dziennik - jednak nie oznacza to, że nie będę w stanie wykonać zadania. Wystarczy jednie wysilić umysł i potraktować polecenie nieco mniej dosłownie.
Powoli zaczynam rozumieć szał na kreatywne dzienniki. "YOLO" wciągnęło mnie i nieźle się przy nim bawiłam. Zostało jeszcze trochę zadań do wykonania, za które z pewnością się wkrótce zabiorę, na tym jednak koniec. Przetestowałam, sprawdziłam i nawet nieźle się bawiłam, ale jednak zostanę przy książkach :)
P.S. A tak wyglądają przykładowe strony z mojego dziennika:
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu:
Osobiście jestem dosyć sceptycznie nastawiona do tego typu książek, chyba wolę kolorowanki :D Bardzo podoba mi się ten tytuł, może nawet sprawię sobie na próbę coś podobnego... Ale najpierw muszę zająć się uczelnianym "yolo for fun" ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Moja córka dała mi czadu ze "Zniszcz ten dziennik", więc o tym nawet jej nie wspomnę
OdpowiedzUsuńCoraz więcej książek w tym typie... ale osobiście nie jestem do nich przekonana.
OdpowiedzUsuńBookeaterreality
Chyba sobie sprawię taki dzienniczek. Czuję, że będzie dobry na odstresowanie. Ostatnio zakupiłam sobie kolorowankę i muszę powiedzieć, że to działa, więc taki dzienniczek może też by mi się przydał :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na mojego nowego bloga
czas-dla-ksiazek.blogspot.com
O, nie słyszałam jeszcze o tej pozycji! Mam jeden dziennik, który powolutku niszczę; innych raczej nie dokupię, bo czasu brak.
OdpowiedzUsuńI co wymyśliłaś z tym pluciem? ;) Ja bym chyba wypisała obelgi wobec dziennika, np. łamikredek (ołówkołamacz?) itp. ;)