środa, 30 grudnia 2015

Gra: "Budowniczowie: Antyk"

źródło
Tytuł: Budowniczowie: Antyk
Wydawnictwo: Rebel 
Typ: gra karciana
Liczba graczy: 1-4 osób 
Czas gry: ok. 30 minut

"Budowniczowie to prosta i bardzo przyjemna gra w zarządzanie zasobami.

Karty reprezentują budynki i pracowników. Gracze zdobywają punkty zwycięstwa (oraz pieniądze) wznosząc budowle. Jednakże skonstruowanie budynku wymaga robotnika, a ten z kolei wymaga pieniędzy.

Do wzniesienia każdego budynku potrzebne są określone przy nim surowce (Kamienie, Drewno,

Elementy architektoniczne, Dekoracje). Wszystkie te cztery cechy mają wartości od 0 do 5, a każdy z robotników oferuje te same cechy również w wartościach pomiędzy 0 a 5. Tak więc aby zbudować dowolny budynek, gracz musi dodać wystarczającą liczbę robotników tak, aby to, co oni oferują, w pełni pokryło zapotrzebowanie generowane przez budynek.

Każdy z graczy zaczyna grę z 10 monetami (10 Sestercji) i Uczniem. Na stół wyciąganych jest pierwszych pięciu robotników i pięć budynków. W swojej turze gracz może wykonać trzy akcje i później ewentualnie zakupić czwartą akcję za 5 monet. Dostępne akcje to:
  • Rozpoczęcie budowy
  • Najęcie Robotnika
  • Podjęcie inwestycji (w tym zakup Więźnia lub jego uwolnienie; zaciągnięcie Pożyczki lub jej spłacenie; zakup Narzędzi; szkolenie Robotnika)
  • Wysłanie Robotnika do pracy
  • Pobranie Sestercji 
  Gra Budowniczowie: Antyk jest bardzo podobna do gry Budowniczowie: Średniowiecze, ale ma trochę zmienioną mechanikę i kilka nowych opcji." źródło 

Dlaczego "Budowniczowie: Antyk"? 
Po przeczytaniu opisu producenta, kompletnie nie mogłam wyobrazić sobie, jak wygląda ta gra. Przyznam szczerze - w tym przypadku kierowałam się przede wszystkim opiniami innych graczy. Seria "Budowniczowie" zbiera pozytywne recenzje, a ja już niejednokrotnie przekonałam się, że w przypadku gier, zazwyczaj większość ma rację. W kolekcji dostępne są dwa tytuły - "Antyk" oraz "Średniowiecze", a ja zdecydowałam się przetestować ten pierwszy.


 O co tu chodzi?
Choć dwukrotnie przeczytałam instrukcję, jakoś nie mogłam zobrazować sobie w głowie rozgrywki. Okazało się jednak, że wystarcza jedna tura, aby zrozumieć zasady. Mechanika jest dość prosta i polega na kupnie i budowaniu. W grze może wziąć udział od 2 do 4 graczy. Wiadomo - im więcej, tym weselej! Każdy w graczy w swojej turze może wykonać 3 z 5 dostępnych akcji. Możemy rozpocząć budowę budynku, po ukończeniu którego otrzymamy punkty chwały oraz monety (Sestercje). Kolejną z opcji jest zasilenie swoich sił roboczych, czyli przyjęcie Robotnika lub podjęcie Inwestycji (czyli np. przyjęcie więźnia). Jeśli posiadamy już w swojej "ekipie" Robotników i nie są oni aktualnie zajęci, możemy wysłać ich na budowę. Ostatnią z możliwych akcji jest pobranie Sestercji.

Kto wygrał? 
W "Budowniczych" bardzo łatwo określić kto wygrał - zwycięzcą  jest osoba, która zdobyła najwięcej punktów chwały. Punkty te otrzymuje się za zakończone budowle. Nie trudno się domyślić, że im trudniejszy to wybudowania jest budynek, tym więcej punktów chwały za niego otrzymamy. Uczestnicy zabawy muszą więc zadecydować, czy bardziej opłacalne jest postawienie większej ilości droższych budowli, czy może mniejszej ilość małych i niedrogich. Osoba, która jako pierwsza zdobędzie 17 punktów chwały informuje o tym pozostałych graczy. Ci z nich, którzy nie wykonali jeszcze w tej kolejce swojego ruchu, teraz ma ją na to szansę. Bo zakończeniu kolejki przechodzimy do podliczania punktów chwały.


Wykonanie
Gra nieco wyróżnia się z mojej kolekcji. Na półce posiadam przede wszystkim wielkie kartony, z typowymi planszówkami. Z czasem postanowiłam jednak poszerzać swoje horyzonty i sięgać gry karciane i towarzyskie. "Budowniczowie" plasują się gdzieś pomiędzy - gra mieści się niewielkim metalowym pudełeczku, które prezentuje się naprawdę świetnie. W środku znajduje się odpowiedniego formatu instrukcja (nie musimy jej składać, aby zmieściła się w pudełku), monety praz karty. Karty budynków są niewiele większego formatu niż pudełko, natomiast wszystkie pozostała to karty standardowego formatu.


Ocena
"Budowniczowie: Antyk" to świetna gra zarówno dla zaawansowanych, jak i początkujących graczy. Nieskomplikowana, a jednak wymagająca myślenia mechanika sprawia, że łatwo zrozumiemy zasady, jednak nie grozi nam nuda. Mieści się w niewielkim pudełku, dzięki możemy zabrać ją wszędzie. Jednym słowem - gorąco polecam!


Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:


poniedziałek, 28 grudnia 2015

"Paragraf 5" Kristen Simmons

Tytuł: Paragraf 5
Autor: Kristen Simmons
Wydawnictwo: Dolnośląskie (Grupa Wydawnicza Publicat) Stron: 312

"Pierwszy tom trylogii.

Przyszłość. Nowy Jork, Los Angeles oraz Waszyngton to opuszczone miasta. Nie ma policji – są żołnierze. Nie mandatów, są aresztowania i procesy. Ci, których aresztowano, zwykle już nie wracają.

Nastoletnia Ember wraz z matką zostają uwięzione za złamanie Paragrafu Piątego. Aresztowania dokonuje bliski przyjaciel Ember – jedyny, jakiego kiedykolwiek kochała…
" źródło

Szał na antyutopie już minął, choć jeszcze nie tak dawno gościły na wystawach wszystkich księgarni. Ja też coraz rzadziej sięgam po ten gatunek, choć bardzo go lubię. Jesienią trafiłam jednak na kilka powieści, które przypomniały mi, dlaczego powieści osadzone w katastrofalnej przyszłości są tak fascynujące -  "Plaga samobójców", "Aplikacja" i "Klejnot" to naprawdę godne polecania lektury. Premiera "Paragrafu 5" jakoś mi umknęła, w końcu jednak dojrzałam ją w nowościach i postanowiłam dać jej szansę licząc, że okaże się równie udaną lekturą, jak te wspomniane wyżej.

Stany Zjednoczone po wojnie wyglądają zupełnie inaczej. Każdy ruch, każde, nawet najdrobniejsze, przewinienie może zostać surowo ukarane. Prawo Obyczajowe jest egzekwowane przez tak zwaną Straż Obyczajową. Jak nie trudno się domyślić, granice tego co jest moralnie poprawne, a co nie są bardziej niż surowe. Na tych, którzy się nie dostosują czeka proces, jednak mało kto z niego wraca...

Ember poznajemy właśnie wtedy, gdy do jej drzwi puka Straż Obywatelska. To oczywistego, że taka wizyta skończy się tragicznie. Matka dziewczyny zostaje zatrzymana za złamanie tytułowego paragrafu 5. Ember przeżywa szok, tym bardziej, że jednego ze strażników zna bardzo dobrze, jednak on zdaje się to ignorować. Bohaterka trafia do placówki dla dziewcząt i szybko zdaje sobie sprawę, co tak naprawdę staje się z tymi, którzy "zniknęli".

Po "Paragrafie 5" spodziewałam się naprawdę wiele. Moja miłość do antyutopii właśnie narodziła się na nowo, więc pełna entuzjazmu podchodziłam do lektury. Nawet przedstawienie "świata po wojnie", od którego zaczyna się przecież opis co drugiej młodzieżowej postapokalipsy mnie nie zraził. Niestety, nawet pozytywne nastawienie nie pomogło - "Paragraf 5" to książka po prostu schematyczna. Nie jest szczególnie zła, jednak nie jest również dobra. To lektura, po którą możemy sięgnąć, kiedy nic ciekawszego nie czeka na półce. Podejrzewam jednak, że już kilka tygodni po lekturze będę miała problemy z przypomnieniem sobie fabuły.

Autorka pisze całkiem nieźle i to chyba największa zaleta tej powieści. Akcja jest dość szybko, znajdziemy nawet kilka zwrotów. Koniec końców powieść czytałoby się naprawdę świetnie, gdyby nie fakt, że to wszystko już było. Nie jestem w stanie nawet ocenić bohaterów, ponieważ nie wzbudzili oni we mnie ani sympatii, ani niechęci. Dodatkowo, jestem nieco rozczarowana, ponieważ Kristen Simmons mogła nieco podratować tę opowieść, wzbogacając ją o bardziej rozbudowany obraz świata przedstawionego. Niestety informacje na jego temat są znikome, a czytelnik odczuwa niedosyt.

"Paragraf 5" poleciłabym fanom gatunku. Jeżeli jednak antyutopie i dystopie czytacie tylko okazjonalnie radziłabym odpuścić - jest na rynku wiele ciekawszych tytułów.

Ocena: 5/10

Za książkę serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Publicat!
www.publicat.pl





sobota, 26 grudnia 2015

"Wszystkie jasne miejsca" Jennifer Niven

źródło
Tytuł: Wszystkie jasne miejsca
Autor: Jennifer Niven
Wydawnictwo: Bukowy Las
Stron: 424


"Odważna opowieść o miłości, przeżywaniu życia i dwojgu młodych ludzi, którzy znajdują siebie nawzajem, gdy stoją na skraju przepaści.

Theodore jest zafascynowany śmiercią. Codziennie rozmyśla nad sposobami, w jakie mógłby pozbawić się życia, a jednocześnie nieustannie szuka – znajdując – czegoś, co pozwoliłoby mu pozostać na tym świecie. Violet żyje przyszłością i odlicza dni do zakończenia szkoły. Marzy o ucieczcie od małego miasteczka w Indianie i niemijającej rozpaczy po śmierci siostry.

Kiedy Finch i Violet spotykają się na szczycie szkolnej wieży – sześć pięter nad ziemią – nie do końca wiadomo, kto komu ratuje życie. A gdy ta zaskakująca para zaczyna pracować razem nad projektem geograficznym, by odkryć „cuda” Indiany, ruszają – jak to określa Finch – tam, gdzie poprowadzi ich droga: w miejsca maleńkie, dziwaczne, piękne, brzydkie i zaskakujące. Zupełnie jak życie.

Wkrótce tylko przy Violet Finch może być sobą – śmiałym, zabawnym chłopakiem, który, jak się okazuje, wcale nie jest takim wariatem, za jakiego go uważają. I tylko przy Finchu Violet zapomina o odliczaniu dni, a zaczyna je przeżywać. Jednak w miarę jak świat Violet się rozrasta, świat Fincha zaczyna się gwałtownie kurczyć
." źródło

"Wszystkie jasne miejsca" mignęły mi w zapowiedziach. Wiedziałam, że przeczytam tę książkę, jednak nie znalazła się ona na liście moich czytelniczych priorytetów. Do czasu. Moją uwagę przykuły zdjęcia tatuaży z napisem "All the bright places", które pojawiały się na Facebooku. W końcu nikt nie robi sobie tatuażu z tytułem książki, która nie jest naprawdę poruszająca, prawda? "Wszystkie jasne miejsca" szybko trafiły na pierwsze miejsce mojej listy lektur obowiązkowych.

Chłopak, który uznawany jest za dziwaka. Nie cieszy się popularnością w szkole, ale zdaje się w ogóle tym nie przejmować. Dziewczyna należąca do szkolnej elity, która (po tragicznych przeżyciach, które zmusiły ją do refleksji) zaczyna się zastanawiać, czy w ogóle chce do niej należeć. Theodore i Violet spotykają się na szczycie szkolnej wieży. Oboje zastanawiają się co by było, gdyby wykonali krok w przepaść. Brzmi banalnie? Uwierzcie mi, "Wszystkie jasne miejsca" jest wszystkim, tylko nie banalną książką dla młodzieży.

Powieść przeczytałam kilka tygodni temu. Nie mogła jednak ułożyć sobie w głowie myśli i zebrać się do napisania opinii. Tak już jest z książkami, które kradną nam serce - nie jesteśmy w stanie przekazać innym, jak bardzo są dobre. A ta historia jest naprawdę genialna. Powiem więc krótko: pod koniec roku, kiedy traciłam już nadzieję, że coś w stu procentach skradnie moje serce pojawiła się ona. Panie i panowie... oto najlepsza książka roku 2015!

Finch i Violet to zupełne przeciwieństwa. Oboje jednak znajdują się w bardzo ciemnym miejscu, w którym (jak podejrzewają nikt jeszcze nie był). Nawzajem dają sobie jednak światła. Udowadniają sobie samym, że proste rzeczy mogą dać wiele szczęścia. Czasem jednak miłość, nawet najsilniejsza nie wystarcza, aby rozwiązać wszystkie problemy. Miłość nie wyleczy się z raka, ani z choroby psychicznej. I nawet jeśli będziesz starać się ze wszystkich sił, czasami to nie wystarczy.

Jennifer Niven porusza niesamowicie ważne kwestie, zazwyczaj pomijane, ponieważ są nieoczywiste. Ludziom łatwiej zrozumieć proste choroby, namacalne. Choroby psychiczne dużo łatwiej ignorować. Jeśli czegoś nie widać gołym okiem, możemy po prostu udawać, że tego nie ma prawda? Musimy jednak zdać sobie sprawę, że psychika człowieka jest równie słaba jak jego ciało. Maltretowanie psychiczne może mieć równie tragiczne skutki, jak maltretowanie fizyczne, a rany na duszy wcale nie goją się łatwiej niż rany na ciele.

Wielowymiarowa - tak określiłabym jednym słowem tę opowieść. Inne refleksje towarzyszyły mi podczas czytania, inne tuż po przeczytaniu zakończenia, a jeszcze inne po dwóch tygodniach. Jedno jest pewne - tej lektury nie można wyrzucić z głowy. A im dłużej o niej myślimy, tym więcej dostrzegamy. Wywołuje w nas uśmiech, smutek, złość. Wściekamy się na bohaterów, zarzucając, że mogli starać się bardziej. Ale czy my, na ich miejscu, wiedzielibyśmy co robić?

"Wszystkie jasne miejsca" udowadniają, że kocha się za wszystko. I za te piękne chwile, które na zawsze zapiszą się w naszej pamięci i za najgorsze momenty, które tak bardzo chcielibyśmy zapomnieć. Być może nie zdajemy sobie sprawy, ale może i ja (i ty, jeżeli też kochasz takie smutne historie), tak emocjonalnie podchodzimy do życia, bo nasz umysły pragną skrajności?

Tyle cudownych wątków, zachowań i cytatów jest w tej powieści. Tyle pięknych słów. Nie muszę chyba dodawać, ze bardzo gorąco ją Wam polecam?

Ocena: 10/10

Za egzemplarz serdecznie dziękuję wydawnictwu Bukowy Las!
http://bukowylas.pl/

środa, 23 grudnia 2015

"Pyszne na słodko" Anna Starmach

źródło
Tytuł: Pyszne na słodko
Autor: Anna Starmach
Wydawnictwo: Znak literanova
Stron: 240

 "Sprawdzone przepisy na najlepsze słodkości od Ani Starmach zebrane w jednym tomie.
Aż 88 pysznych i prostych przepisów na desery, których przyrządzenie zajmie tylko chwilę.
Koniec z zakalcami czy popękaną bezą - Ania Starmach dzieli się swoimi kuchennymi sekretami, które sprawią, że każdy przepis się uda.
" źródło

Anna Starmach znana jest przede wszystkim jako jurorka programu kulinarnego "Master Chef". Mimo swojego młodego wieku, jest bardzo utalentowana i doceniana - ukończyła słynną akademię Le Cordon Bleu oraz odbywała staże w wielu znakomitych restauracjach. Prowadzi również własny telewizyjny program - "Pyszne 25", gdzie prezentuje proste przepisy na dania, których koszt nie przekracza 25 złotych, a przygotowanie nie zajmuje więcej niż 25 min.

"Pyszne na słodko" nawiązuje właśnie do programu prowadzonego przez Anię i właśnie dlatego zainteresowała mnie tak książka. Jak pewnie większość z Was, ciągle gdzieś pędzę, a kiedy już najdzie mnie ochota na coś pysznego domowej roboty, nie mam ochoty spędzać całej niedzieli (bo zazwyczaj dopiero w niedzielę jest na to czas) w kuchni. Jeśli jednak ma to być jedynie 25 minut (czy nawet godzina, biorąc pod uwagę, że zazwyczaj wszystko robię nieco wolniej...), to zmienia postać rzeczy.

Książka zaskoczyła mnie już na początku. Spodziewałam się wydania w stylu "Kuchennych rewolucji" Magdy Gessler, jednak to wydanie jest o wiele bardziej imponujące. To książka nieco większego formatu, w twardej oprawie. Na każdy z przepisów przewidziana jest oddzielna strona + kolejna na zdjęcie. Dodatkowo, na końcu książki autorka zamieściła porady dotyczące podstawowych czynności, które musimy opanować, żeby stać się mistrzem deserów - takie, jak choćby sposób na przygotowanie czekolady w kąpieli wolne, czy najprostsze przepisy np. na kruche ciasto lub sos czekoladowy. Tuż za poradami dostajemy kilkanaście dodatkowych stron na wpisanie swoich własnych przepisów. Ta część akurat dla mnie jest zbędna, ponieważ swoje ulubione przepisy umieszczam w "Przepiśniku", ale niektórym za Was może przypadnie do gustu.

Przepisy zostały podzielone na kilka podstawowych kategorii - od typowych ciast i ciastek, przez musy, aż po naleśniki. Są zróżnicowane, a to oznacza, że wielbiciel każdego rodzaju ciast znajdzie tutaj coś dla siebie. Jeśli tak jak ja, uwielbiacie wszystko, co zawiera czekoladę, nie będziecie rozczarowani - czekoladowych pyszności jest tu całe mnóstwo.

"Pyszne na słodko" to prosta i bezpretensjonalna książka kucharska. Nie lubię przepisów na niesłychanie skomplikowane dania, których przygotowanie zajmuje godziny, a efekt nigdy nie jest wystarczająco dobry. Takie książki, nawet jeśli na początku cieszą oko, po przetestowaniu kilku przekombinowanych przepisów i tak lądują w głębi regału. Książka Ani jest zupełnie inna - na te desery możemy znaleźć czas nawet w ciągu męczącego tygodnia - nic nie cieszy tak, jak kubek prawdziwego, domowego kakao, racuchy z serem, po długim, męczącym dniu przed świętami.

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak!

poniedziałek, 21 grudnia 2015

"Memory" Beata Pawlikowska

"Memory to popularna gra, polegająca na odnajdywaniu par takich samych kart. Gracz odsłania 2 karty – jeśli są identyczne, zostaną one zdjęte z planszy, jeśli nie, karty będą odwrócone z powrotem. Edukacyjna gra memory przygotowana przez Beatę Pawlikowską jest dostępna w czterech kategoriach:
  • Cuda Świata,
  • Smaki Świata,
  • Owoce Świata,
  • Język Angielski.
Celem gracza jest zdjęcie wszystkich 24 par kart przy możliwie najmniejszej liczbie prób. Memory Beaty Pawlikowskiej nie tylko ćwiczą pamięć i koncentrację, ale rozwijają też umiejętności językowe i wiedzę o świecie. Gra dostarczy dużo zabawy i ciekawych wiadomości całej rodzinie. Jest odpowiednia dla dzieci w wieku już od trzech lat" - informacja prasowa

Niecały miesiąc temu prezentowałam Wam puzzle podróżnicze Beaty Pawlikowskiej - pełną recenzję możecie przeczytać tutaj. Jako, że bardzo przypadły mi do gustu, postanowiłam przetestować również grę "Memory". To jedna z rozrywek, które pamiętam jeszcze ze swojego dzieciństwa - w moim przypadku była to gra z bajkową "Pocahontas", którą szczerze uwielbiałam. Bardzo miło jest wrócić do rozrywek z dzieciństwa w erze gier na smartfony.


 W serii dostępne są cztery tytuły - "Język angielski", "Smaki Świata", "Cuda Świata" oraz "Owoce Świata". Wszystkie mają na celu uczyć przez zabawę i podejrzewam, że każda z pozycji ma w sobie coś interesującego, jednak ja zdecydowałam się na anglojęzyczny zestaw - w końcu każdy sposób na naukę języka jest dobry!

Zasady są bardzo proste - wszystkie karty zostają ułożone frontem do dołu. Gracz odsłania dwie karty i, jeśli są identyczne, zdejmuje je ze stołu. Celem jest oczywiście ćwiczenie pamięci i logicznego myślenia - im mniejszą liczbą ruchów zdejmiemy karty z planszy tym lepiej! W opcji, na którą ja się zdecydowałam maluchy mogą dodatkowo uczyć się nowych słówek po angielsku.


"Memo" zostały wydane w takim samym formacie jak puzzle. Również w tym przypadku nie mam żadnych zastrzeżeń, a w dodatku nieźle wyglądają razem na półce :) Jeżeli szukacie świątecznego prezentu "last minute" dla dzieciaków powyżej trzech lat, kolekcja Beaty Pawlikowskiej sprawdzi się w tej roli doskonale. Pytanie brzmi - "Memo" czy puzzle? A może... jedno i drugie? :)

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Edipresse Książki!

poniedziałek, 7 grudnia 2015

"Coś mojego" Marci Lyn Curtis

źródło
Tytuł: Coś mojego
Autor: Marci Lyn Curtis 
Wydawnictwo: Amber
Stron: 304

"Maggie ma siedemnaście lat. Pół roku temu jej świat zniknął. Straciła wzrok. Ale pewnego dnia widzi dziesięcioletniego kalekiego Bena. I tylko jego. Przyjaźń z nim i uczucie do jego starszego brata uczą ją żyć na nowo i widzieć rzeczy i ludzi, jakimi naprawdę są.
Ben trenuje pływanie. To jest Coś, co jest Jego, czyli Coś, co daje mu radość. Maggie też będzie musiała znaleźć swoje to Coś… Żeby żyć normalnie, czuć radość i nie pogrążyć się w smutku. Co to będzie, kto jej pomoże? Czy wesprze ją przyjaźń, a może miłość? Ben czy jego brat Mason, a może ktoś inny…" źródło

"Coś mojego" to książka totalnie w moim stylu. Niespieszna, poważna i wzruszająca. Wystarczy pobieżne spojrzenie na okładkę i rzut oka na opis na jej odwrocie. Spodziewałam się więc po niej naprawdę wiele. To dość ryzykowne - w końcu tragiczne opowieści najłatwiej zepsuć - zbyt wiele patosu zrujnuje nawet najlepszą historię. A jak było tym razem? Czy autorce udało się unieść tak ciężki temat jak utrata wzroku?

Maggie to siedemnastolatka, której przyszłość nie maluje się w jasnych barwach, a nawet jeśli... nie będzie jej dane tego zobaczyć. Dziewczyna od kilku miesięcy jest niewidoma i kompletnie nie wyobraża sobie, jak może teraz wyglądać jej świat. Wszystko zmienia się, gdy spotyka Bena - rezolutnego dziesięciolatka, który proponuje żeby została jego dziewczyną. Ach, jeszcze jedno... Maggie widzi Bena. Dosłownie - widzi. Po raz pierwszy od pół roku widzi, nawet, jeśli jest to tylko chłopiec i wszystko wokół niego. I za wszelką cenę chce, żeby wzrok pozostał z nią, a to oznacza patrzenie tylko w jedną stronę.

"Coś mojego" to naprawdę wyjątkowa książka. Choć główna bohaterka zmaga się z ogromną tragedią, ta historia wcale nie opowiada o niepełnosprawności. To opowieść o tym, co w życiu naprawdę ważne. O poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. Dokonywaniu właściwych wyborów, nawet jeśli ich konsekwencje będą najbardziej bolesne dla nas samych. A co najważnie - o tym, że zawsze warto walczyć o siebie.

Nie bez znaczenia jest również tytuł - "Coś mojego" oznacza tę jedną wyjątkową rzeczy, która jest tylko nasza. Dla Bena, mimo niepełnosprawności, jest to sport - pływanie. Sprawia mu radość i daje siłę, aby przeżyć kolejny dzień, nie ważne, jak bardzo będzie ciężko. Chłopiec uważa, że Maggie też musi znaleźć "coś swojego", inaczej nigdy nie będzie naprawdę szczęśliwa i spędzi życie układając w głowie obrazy życia, jakie mogła wieść, gdyby nie zdarzyła się tragedia.

Główna bohaterka, choć jest niepełnosprawna, nie została przedstawiona w przejaskrawiony sposób. Jest załamana, owszem, nie wie, jak ma dalej żyć, jednak nie robi z siebie ofiary i zdecydowanie gardzi litością. Jest butna, sarkastyczna, czasami podejmuje złe decyzje, a to czynią ją bardziej prawdziwą. Choć dziewczyna bardzo stara się, aby świat widział ją jako silną młodą kobietą, kiedy czytelnik poznaje ją bliżej, zauważa, jak bardzo jest przerażona.

Gdzieś w tym wszystkim kryje się tajemnica. Po oprócz typowych pytań, jakie zadaje sobie czytelnik podczas lektury, jest jeszcze jedna, najważniejsza kwestia - dlaczego Maggie widzi Bena. Możliwych rozwiązań jest całe mnóstwo, jednak zakończenie tej historii jest naprawdę niesamowite!

"Coś mojego" to książka, która okazała się być dokładnie tak, jak się spodziewałam - jeśli kochacie nostalgiczne historie, które jednocześnie doprowadzą Was do łez i wywołają uśmiech, to będzie strzał w dziesiątkę.

Ocena: 7/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję: 
http://www.amber.sm.pl

sobota, 5 grudnia 2015

"Bezuzyteczna.pl. Codzienna dawka wiedzy bezużytecznej" Marcel Szuplewski, Dawid Tekiela

źródło
Tytuł: Bezuzyteczna.pl. Codzienna dawka wiedzy bezużytecznej
Autor: Marcel Szuplewski, Dawid Tekiela
Wydawnictwo: Znak
Stron: 208

"Wiedza Bezużyteczna będzie z Tobą podczas stania w korku, w kolejce do dziekanatu i w każdej chwili, kiedy zagrozi Ci nuda. Już jej niewielka dawka da Ci mocniejszego kopa niż kawa, nawet ta wylana przypadkiem na klawiaturę.

Pobudzi Twój umysł o każdej porze dnia i nocy. Bywa niebezpieczna: wciąga i uzależnia.
Gdy jej nie czytasz, możesz z niej zrobić podkładkę pod myszkę lub wachlarz na upalne dni.
Możesz też uderzać się nią w głowę przez całą dobę – spalisz wtedy 10 tysięcy kalorii!

A tak w ogóle to dowiesz się:
- ile delfinów zatrudnia amerykańska marynarka wojenna,
- który poeta został alkoholikiem w wieku 8 lat,
- jak zostać własnym dziadkiem,
- czego każdy oczekuje na pierwszej randce,
- jak obrać czosnek, nie obierając czosnku.
" źródło

Chyba każdy z nas, ma swój ulubiony portal internetowy do zabijania czasu. Taki, na który zagląda się niemal odruchowo, codziennie, "na chwilę", choć kompletnie nie mamy na to czasu. Niektórzy uwielbiają Demotywatory, inni wolą Kwejk, a ja uwielbiam Wiedzę Bezużyteczną!

Portal przeglądam codziennie jadąc autobusem. Jestem właściwie na bieżąco z wszystkimi ciekawostkami, które się na nim pojawiają. Są różne - czasami intrygujące, czasami oburzające, a czasami po prostu absurdalne. Łączy je jedno - rzadko kiedy przydają się w życiu (w końcu nazwa o czymś świadczy). Kiedy więc na rynku pojawiła się książka sygnowana znakiem portalu, po prostu nie mogłam się doczekać, kiedy trafi w moje ręce!

Krótko mówiąc "Bezużyteczna.pl" jest książkową wersją portalu. Ciekawostki podzielone zostały na 18 kategorii. Nie można ocenić, która z nich jest najlepsza, a która najgorsza - niektórzy uznają za najciekawsze wypowiedzi znanych ludzi, a inni - niezwykłe zwyczaje zwierzaków. Jedne z rozdziałów podobały mi się więc bardziej, inne mniej. W końcu nie jest to jednak powieść fabularyzowana - jeśli coś kompletnie nas nie interesuje, zawsze możemy ominąć stronę lub dwie.

Nie jestem przekonana, czy hasło "tego nie znajdziecie na portalu" jest tutaj słuszne. Wiele z informacji zawartych w książce, to fakty już mi znane, jednak nie jestem w stanie określić, czy czytałam je na portalu bezużyteczna.pl, czy w zupełnie innym miejscu. Niemniej jednak większość informacji w książce okazała się ciekawa, a ja przeczytałam ją w mgnieniu oka - to taki sam "pochłaniacz czasu", jak portal. Ciekawa jest również forma powieści - "bezużyteczne" fakty wzbogacone zostały zabawnymi ilustracjami i przedstawione w ramkach, bądź chmurkach.

Ocena: 6/10

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję:
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...